środa, 30 listopada 2016

Podsumowanie listopada

Jutro już grudzień. Coraz bliżej świat. Coraz bliżej końca roku szkolnego i przede wszystkim coraz bliżej do zakończenia nauki w szkole średniej. Jestem już po próbnych maturach, które niestety nie poszły po mojej myśli. Gdyby to były prawdziwe egzaminy to oczywiście zdałabym, ale wyniki z matematyki mnie nie satysfakcjonuje. Wiem, że stać mnie na więcej, tylko po prostu ostatnio ogromnie zaniedbałam rozwiązywanie zadań maturalnych i przerzucenie się na ich tryb. Ogólnie ostatnio okropnie zaniedbałam naukę i bardziej skupiłam się na eseju na olimpiadę i prowadzeniu bloga, ponieważ okropnie tęskni mi się do codziennego pisania swojej książki lub jakiś opowiadań, a ostatnio brak mi nie tylko czasu, ale również weny i chęci. Oczywiście przeczytałam też mniej niż w październiku, ale jestem zdecydowanie bardziej zadowolona z tych książek, lepiej dobierałam sobie w tymi miesiącu lektury.

Książka miesiąca:

Przeczytane: 7

Marwood Alex Dziewczyny, które zabiły Chloe 7/10
Rees Rod Zima 5/10
Whaley John Corey Chłopak, który stracił głowę 6/10
Ćwiek Jakub Przez stany POPświadomości 8/10
Conan Doyle sir Arthur Studium w Szkarłacie 8/10
Gerritsen Tess Chirurg 9/10
Jemisin N.K. Piąta Pora Roku 8/10

Najgorsza książka: Rees Rod Zima

Tymczasem na blogu:

Wyświetleń: 45 147
Obserwatorów: 133
Polubień fanpage'a: 62

Najpopularniejszy post: Ćwiek Jakub Przez stany POPświadomości


A wam jak minął miesiąc? :)

PS. Co byście powiedzieli na bloga lub posty o życiu początkującego pisarza?

poniedziałek, 28 listopada 2016

Dlaczego warto obejrzeć? #1


Jednym z moich licznych zainteresowań poza czytaniem, prowadzeniem bloga i pisaniem jest jeszcze oglądanie japońskich, animowanych seriali potocznie nazywanych anime, o czym już kiedyś wspominałam. Moja przygoda z nimi rozpoczęła się od chęci poznania tego, co tak wciąga w nich moją przyjaciółkę i wiecie, co? Wpadłam po uszy. Mam na swoim koncie już całkiem sporą ich ilość w zakładce 'obejrzane'. Część z was pewnie uważa je za tylko i wyłącznie bajeczki dla dzieci, ale tak nie jest. Część z nich jest równie brutalna i niesamowicie wciągająca, jak pełnometrażowe seriale, dlatego chciałabym was przekonać, że naprawdę nie warto ich w ten sposób szufladkować. W ramach serii postów "dlaczego warto obejrzeć?" opowiem wam o kilku, które w pewien sposób skradły mi serce w stopniu równym niemal niektórym książkom. 

Pierwszym z nich będzie moje pierwsze obejrzane anime, czyli Death Note opowiadający o nastoletnim geniuszy, który odnalazł notes śmierci należący do Shiningami (boga śmierci) i odkrył, że za jego pomocą może zabić kogo tylko chce.

Oto 5 powodów, dlaczego warto obejrzeć Death Note:

1. Niesamowicie wciągająca i zaskakująca fabuła.

Death Note to połączenie wszystkich gatunków, które niesamowicie kocham - fantastyki, horroru, thrilleru i filmu akcji, a co za tym akcja wręcz zapiera dech w piersiach. Często wręcz nie mogłam się nie powstrzymać przed odpaleniem kolejnego odcinka, a przede wszystkim pewnych wątków i cliffhangerów w ogóle się nie spodziewałam. Kilkanaście razy siedziałam przed ekranem komputera z osłupieniem wymalowanym na twarzy.

2. Niepowtarzalni bohaterowie.


Jest to przede wszystkim historia wielu barwnych postaci, których nie da się nie polubić. Raito dla którego żaden szkolny przedmiot nie jest wyzwaniem i wszystko zawsze ma dokładnie przemyślane. Ryuuk, czyli mój ukochany Shinigami, zadziorny, sarkastyczny i niesamowicie pomysłowy. Najlepszy na świecie detektyw L rozwiązujący sprawy w tempie Sherlocka Holmes'a. I jeden niesamowicie irytujący bohater, którego wielokrotnie ma się ochotę przywalić patelnią, a na imię jej Misa.

3. Niesamowite tło psychologiczne.


Po odnalezieniu notatnika Raito nie marnuje go na głupstwa, tylko od razu wymyśla do czego może mu się przydać. Chce zmienić świat na lepsze pozbywając się wszystkich złoczyńców. Jest to bardzo szczytny cel, ale jak wiadomo niestety nierealny. Nie da się stworzyć idealnego społeczeństwa, a wizja chłopaka nie uwzględniła faktu, że będzie to świat przepełniony strachem. W miarę rozwoju akcji sprawa wymyka mu się spod kontroli i zamiast zbawicielem staje się seryjnym mordercą.

4. Zepsuci Shinigami.


Historia przeplatana jest scenami z zaświatów, a dokładniej z królestwa Shinigami, gdzie również toczą się bardzo ciekawe wydarzenia. Obserwujemy zatargi między bogami śmierci, ich przerażające zabawy i przede wszystkim sporo dowiadujemy się o tym, jak działa ich królestwo i dlaczego Ryuuk był na tyle znudzony, że musiał szukać rozrywki na ziemi.

5. Wzruszające zakończenie.


Od samego początku wiedziałam, jak to się wszystko skończy, ale oczywiście wypierałam to ze swojego umysłu, aby na koniec wylać hektolitry łez, ale dzięki temu tak bardzo doceniłam wagę tej historii. Była po prostu niesamowita i płakanie z powodu jej zakończenia było jedyną prawidłową reakcją.

Death Note to arcydzieło w dziedzinie anime i jedna z najbardziej kultowych produkcji zaraz obok Naruto, Dragon Balla, Neon Genesis Evangelion czy Pokemonów. Jeśli również jesteście fanami anime to na pewno macie go już za sobą, a tym którzy chcą rozpocząć swoją przygodę serdecznie polecam właśnie to, ponieważ ja je pokochałam i zaraz po nim polała się masa innych świetnych anime, które również niesamowicie uwielbiam. Do dzisiaj wolnych chwilach chętnie siadam i odpalam sobie jakieś.

piątek, 25 listopada 2016

"Od złej do przeklętej" Katie Alender - recenzja książki

Autor: Alender Katie
Przekład: Steczko Jakub
Tytuł polski: Od złej do przeklętej
Tytuł oryginalny: From bad to cursed
Seria: Złe dziewczyny nie umierają #2
Wydawnictwo: Feeria Young
Wydanie polskie: 2016
Wydanie oryginalne: 2011
Liczba stron: 456
Cena okładkowa: 39,90 zł
Moja ocena: 6/10

Złe dziewczyny nie umierają były na tyle lekką i przyjemną lekturą, że niezbyt długo zwlekałam z sięgnięciem po kolejny tom. Drzemała we mnie głównie nadzieja, że po raz kolejny zatracę się w niesamowitej historii sióstr Ward. Ich życie zostało zburzone przez siły nadprzyrodzone, które kryły się w starym domu i już w pierwszym tomie nieźle namieszały, ale to jeszcze nie koniec. Alexis i Kasey po raz kolejny muszą walczyć z mszczącymi się duszami zmarłych, ale czy tym razem książka była równie udaną lekturą? Czy podobała mi się tak samo, jak pierwsza część?

Otóż, nie. Już na samym początku lektury zorientowałam się, że to niezbyt prawdopodobne, aby zwykłej dziewczynie mieszkającej w dość małym miasteczko dwa razy z rzędu przydarzyła się historia mająca związek z dwoma różnymi duchami. Co prawda istnieje jedno wytłumaczenie, ale póki ono nie zostanie przedstawione uważam, że Złe dziewczyny nie umierają nie powinno mieć kontynuacji. To był bardzo dobry horror dla nastolatków i świetnie poradziłby sobie jako powieść jednotomowa, dlatego mam nadzieję, że pisząc kontynuacje Katie Alender tego nie zaprzepaści. Pomimo wspomnianego wrażenia nierealności fabuły, również druga część przedstawia świetną historię, która strachliwym osobom zmroziłaby pewnie krew w żyłach. Autorka niesamowicie to wszystko obmyśliła i w wielu momentach niezwykle mnie zaskoczyła biegiem wydarzeń, a najbardziej zakończeniem zapowiadającym kolejną część.

Moim ostatnim problemem z tą książką są bohaterki, na których działanie miał wpływ duch. Zmienił ich kompletnie nie do poznania. Sprawił, że zachowywały się przede wszystkim, jak roboty, ale i również irracjonalnie - stawiały swój wygląd nad własne dobro. I choć mam świadomość, że to nie było ich naturalne zachowanie to niezwykle mnie irytowało. Zwłaszcza w przypadku Alexis, ponieważ w pierwszej części bardzo ją polubiłam. Była postacią niezwykle silną i samodzielną, a to co działo się z nią tutaj przechodziło ludzkie pojęcie. Cieszy mnie jedynie to, że postacie uczą się na swoich błędach, wyciągają wnioski z pewnych wydarzeń, starają ich unikać w przyszłości i przede wszystkim zmieniają się pod ich wpływem, choć nie zawsze znaczy to coś dobrego.

Po przeczytaniu dwóch tomów Złe dziewczyny nie umierają mam wrażenie, że te dwie historie lepiej sprawdziłyby się, jako osobne książki niż seria, ale z niecierpliwością oczekuje na kolejny tom. Chce się dowiedzieć, czy fabuła nabierze w moich oczach realności, dzięki rozwiązaniu, czy raczej autorka zepsuje wciąż świetnie zapowiadającą się serię, więc jeśli boicie się zawieść, to polecam wam przeczytać na razie tylko pierwszy tom.

sobota, 19 listopada 2016

"Przez stany POPświadomości" Jakuba Ćwieka

Autor: Ćwiek Jakub
Tytuł polski: Przez stany POPświadomości
Wydawnictwo: Sine Qua Non
Wydanie polskie: 2016
Liczba stron: 448
Moja ocena: 8/10

Mam w rękach książkę z przepiękną, rzucając się w oczy okładką, która jest po prostu idealnie wydana i zawiera w środku niesamowitą historię, która pochłonęła mnie bez reszty. Czy czytając to jedno zdanie nie macie deja vu? Ja mam, bo zdarzało się to już nie raz i nawet nie dwa razy, ale w przypadku mnóstwa powieści i abstrahując nawet wielu innych produkcji filmowych, serialowych czy muzycznych. Tym razem jednak jest inaczej, ponieważ nie poznałam losów fikcyjnych bohaterów, tylko jakby za pomocą słów autora miejsca ważne z perspektywy fana popkultury oraz ich historię za kulis.

Jakub Ćwiek wraz z grupką przyjaciół, którzy okazali się niezwykle przydatni przy tworzeniu tej książki, wybrał się w podróż zachodnim wybrzeżem Stanów Zjednoczonych, aby odnaleźć miejsca znane nam z kart książek czy ekranów telewizorów. Opisał wszystko w tej niezwykle zabawnej, pełnej anegdot książce, która szybko doprowadzi każdego geeka do krytycznego punktu zazdrości. Nowy Jork, Waszyngton, Boston, Nowy Orlean oraz wiele, wiele innych miasteczek, gdzie powstawała historia popkultury. 

Zdecydowałam się po nią sięgnąć, ponieważ autor zachwycił mnie swoimi książkami fantastycznymi. Znałam go wcześniej z powieści Kłamca oraz Grimm City i byłam niezmiernie ciekawa, jak poradzi sobie z czymś zupełnie innym niż fikcja literacka. Okazuje się, że zrobił to w sposób rewelacyjny, ponieważ czułam się, jakbym sama tam była i razem z nimi zwiedzała te wszystkie cudowne miejsca a dodatkowo w niezwykle lekki oraz zabawny sposób opisuje wszystkie wydarzenia, a także często wtrąca w historię wspomnienia, które pojawiały się w jego głowie, gdy zobaczył dane miejsce. Niektórych, jak na przykład biuro oraz dom Stephena Kinga niezwykle im zazdrościłam a inne były mi kompletnie obojętne, ale każdy znajdzie tutaj coś dla siebie i jeszcze przy okazji zostanie zachęcony do przeczytaniu kilku książek czy obejrzenia filmów bliskich sercu uczestnikom wyprawy.

Ich pracę również zostały zamieszczone w tej publikacji. Opowieść Ćwieka przeplatana jest krótkimi wstawkami Bartka Czartoryskiego, który w bardziej teoretyczny sposób przybliżał nam jakieś dane zagadnienie. Zaraz potem możemy obejrzeć niesamowicie piękne fotografię w wykonaniu Agaty "kreski_" Krajewskiej oraz Patryka Jurka, przeczytać wpisy z bloga Radka Teklaka i na sam koniec zobaczyć tak zwane sceny za kulis czyli po prostu już mniej poważne fotografię z tego wyjazdu. Dzięki temu wszystkiemu wydanie nabiera niezwykłego charakteru i jest tak idealne, że aż nie mogę się na nie napatrzeć.

Jako kompletny książkowy geek jestem po prostu zachwycona, zafascynowana i jednocześnie totalnie zazdrosna o wszystko, co udało przeżyć się Ćwiekowi oraz jego przyjaciołom. Oczy mi się świeciły podczas czytania i obiecałam sobie, że sama wybiorę się kiedyś w taką podróż, ale już własnymi literacko-filmowymi szlakami. Ta książka to nie tylko zapis podróży, ale niezwykle inspirująca historia, która wydarzyła się naprawdę, więc może przydarzyć się każdemu z nas. Polecam z całego serca, bo emocje równie silne, jak w trakcie dobrego fantasy.

Za możliwość przeczytania serdecznie dziękuję Wydawnictwu Sine Qua Non.

środa, 16 listopada 2016

English Matters nr 61



Światło dzienne niestety strasznie mnie ostatnio nie rozpieszcza, ponieważ nawet gdy wracam do domu o ludzkiej godzinie, gdy słońce powinno stać wysoko nad horyzontem to i tak jest szaro. Oczywiście rzutuje to na jakości zdjęć. Mój telefon nie jest wyposażony w jakiś mega dobry aparat, ale latem sprawdzał się idealnie. Teraz to właściwie większość zdjęć jest niskiej jakości albo prześwietlonych, bo muszę użyć flesza, żeby cokolwiek było na nich widać, dlatego chciałabym wam oszczędzić widoku horroru każdego fotografa i w tej recenzji English Matters wstawiam jedynie zdjęcie okładki numeru, która notabene jest jednym z największych jego plusów.

Colorful Media stawia ostatnio na wektorowe grafiki na okładkach, co niesamowicie mnie cieszy. Sama zdecydowanie bardziej wolę posługiwać się takimi clipartami niż fotografiami tym bardziej jeśli w prosty i jednocześnie trafny sposób nawiązuje ona do głównego artykułu całości. Angielska gramatyka to zmora większości uczniów, również moja, dlatego bardzo cieszę się, że otrzymałam trzydzieści podpowiedzi, która pomogą mi się nią posługiwać. ;)

Poza tym w tym numerze możemy przeczytać o tym:
  • jak rola Lokiego w produkcjach Marvela przyniosła wielki przełom w karierze Toma Hiddlestona,
  • jak wyglądało życie sióstr Brontë, o którym opowiada autorka ich biografii,
  • jak wyglądała pisarska kariera Jojo Moyes oraz sylwetki jej najpopularniejszych książek,
  • dlaczego warto kupować mniej ale w lepszej jakości i co na to przemysł odzieżowy,
  • najważniejsze zwroty w dialogu z klientem bądź sprzedawcą,
  • kiedy używać needn't have done, a kiedy didn't need to
  • czy lepiej wybrać Oxford czy Cambridge,
  • jak wyglądają najpiękniejsze i najbardziej nietypowe drogi Europy,
  • oraz jak powstały remixy znanych utworów.
Był to niesamowicie interesujące wydanie. Z ciekawością przeczytałam wszystkie artykuły i nawet nie miałam ochoty żadnego opuszczać. Przede wszystkim cieszy mnie jednak dużo większa zawartość artykułów o charakterze edukacyjnym, ponieważ każdemu z uczących się angielskiego na pewno bardzo się przydadzą. Właśnie je z całości polecam najbardziej.

Za możliwość przeczytania serdecznie dziękuję Wydawnictwu Colorful Media

wtorek, 15 listopada 2016

Świąteczny maraton po raz kolejny?!


Pamiętacie zeszłoroczną zabawę, którą zorganizowałam razem z Kitty Aillą z bloga Biblioteczka Ciekawych Książek? Podobała się wam? No to na pewno ucieszy was informacja, że w tym roku znowu mamy zamiar ją zorganizować! Wygrzebiemy się spod podręczników, zeszytów oraz repetytoriów maturalnych, żeby odetchnąć i chociaż przez pięć dni wspólnie z wami przeczytać kilka ciekawych książek nawiązujących do tego wesołego, rodzinnego święta. 

Tak samo, jak w ubiegłym roku maraton będzie trwał od 26 do 30 grudnia. Znowu przygotowałyśmy pięć kategorii, które przypadają na każdy dzień zabawy. Niedługo podzielimy się z wami naszymi własnymi stosikami i kategoriami ;)

Zachęcamy również do dzielenia się z nami swoimi maratonowymi stosikami i dołączenie do grupy na facebooku Maratony Czytelnicze Suomi i Kitty, gdzie wszyscy możemy na bieżąco dzielić się swoimi osiągnięciami! :)


niedziela, 13 listopada 2016

Literatura po fińsku: Tove Jansson


Literatura po fińsku będzie moim subiektywnym przeglądem i przybliżeniem wam postaci fińskich pisarzy, których według mnie warto przeczytać. Postanowiłam go stworzyć, ponieważ czas w końcu w jakiś sposób połączyć dwie moje pasje, czyli książki i Finlandię, ale również samą siebie zmotywować do zapoznawania się z nimi. Chwalę się tym, ze kocham Kraj Tysiąc Jezior, a czytam naprawdę bardzo mało książek pochodzących stamtąd autorów. 

Jako drugą chciałabym przedstawić wam najsłynniejszą na świecie fińską pisarkę, której twórczość paradoksalnie rozpoczęłam od tekstu wieńczącego jej pisarską karierę. Tove Jansson najbardziej jest ze swojej kultowej historii o Muminkach, które znają wszystkie dzieci na świecie. Urodziła się w artystycznej rodzinie i sama była wszechstronną twórczynią. Nie tylko pisała książki, ale również rzeźbiła i rysowała. Z rąk kanclerza Cezarego Leżeńskiego otrzymała Order Uśmiechu, ale również nagrodzono ją Nagrodą Szwedzkiej Akademii, Medalem Hansa Christiana Andersena. Poza Muminkami pisała również książki dla dorosłych i stworzyła ilustrację m.in. do Hobbit, czyli tam i z powrotem oraz Alicji w Krainie Czarów.

Jak pisałam wcześniej przeczytałam zaledwie jej jedną książkę i nie jestem w stanie powiedzieć, czy jej recenzje znajduje się już na blogu, ale na pewno kiedyś będzie. Czuję się nią na tyle zauroczona, że na pewno nadrobię pozostałe jej pozycje, włącznie z Muminkami, których kojarzę jedynie z wersji animowanej.


czwartek, 10 listopada 2016

"Dawca" Tess Gerritsen

Autor: Gerritsen Tess
Przekład: Żebrowski Jerzy
Tytuł polski: Dawca
Tytuł oryginalny: Harvest
Wydawnictwo: Albatros
Wydanie polskie: 2015
Wydanie oryginalne: 1997
Ilość stron: 400
Cena okładkowa: 32,99 zł
Moja ocena: 8/10

Wszyscy musimy się zgodzić, że polska służba zdrowia do najlepszych nie należy. Długie kolejki nawet do lekarzy ogólnych, a co dopiero mówić o specjalistach czy konkretnych zabiegach i jeszcze wciąż na około krzyczy się o ludziach, którzy zmarli z powodu skrajnego zaniedbania ich przez lekarzy lub pielęgniarki. Tylko czy my widzimy wszystko, co się tam dzieje? Co prawda mówimy tutaj o dwóch zupełnie innych krajach, na różnym poziomie rozwoju technicznego, ale myślę, że po tej złej stronie mocy nie ma zbyt wielu różnic i choć, od czasu do czasu wybuchają z tego powodu skandale, mam wrażenie, że jeszcze zbyt mało uwagi poświęca się nielegalnym praktykom lekarskim i tego, jak bardzo medycy nadwyrężają swoje sumienie.

Sięgając po powieść królującej ostatnio w moich stosikach Tess Gerritsen nie spodziewałam się takiej bomby emocjonalnej. Fabuła sama w sobie nie jest zbyt zaskakująca, ponieważ autorka od samego początku daje nam do zrozumienia o co tak naprawdę w tym wszystkim chodzi prowadząc narracje kilkutorowo. Dzięki temu przedstawia nam prawie wszystkie punkty widzenia i unika jednoznacznego oceniania postępowania bohaterów. Wszyscy wiemy, że handel organami to coś złego, a jednak w jakiś sposób szkoda mi było pana Vossa, nawet pomijając jego podły charakter, kiedy desperacka walka o życie ukochanej żony spełzła na niczym. Poza tym poznajemy tą historię z perspektywy młodej lekarki, która dopiero co rozpoczęła swój staż na oddziale chirurgicznym. Jest przekonana, że chociaż tutaj wszystko dzieje się zgodnie z prawem, jednak okropnie się myli i przez to jej kariera zawiśnie na włosku. No i wreszcie chyba najgorszy punkt widzenia, czyli samej ofiary - jedenastoletniego Rosjanina, który został sprzedany przez swojego opiekuna na organy. Byłam nim najbardziej przerażona, ponieważ w pewnym momencie Jakow dowiedział się, co tak naprawdę dzieje się na pokładzie frachtowca wiozącego go ponoć do nowej rodziny w Stanach Zjednoczonych, a mimo wszystko musiał się temu biernie przyglądać, bo co mógł zrobić mały chłopiec przeciwko członkom mafii? Przez poruszenie tak ważnego tematu okropnie trudno jest mi ocenić fabułę tej książki, która ani razu mnie nie zaskoczyła, ale niesamowicie poruszyła i przeraziła. Otworzyła oczy na to, że nie wszyscy ludzie, którym powinniśmy ufać w stu procentach są tego zaufania warci. Kazała również pomyśleć nad tym, jak ja sama zachowałabym się w sytuacji, gdyby jedynym ratunkiem dla mnie czy moich bliskich byłby przeszczep, na który trzeba czekać jeszcze długie miesiące.

Bardzo zżyłam się z głównymi bohaterami Dawcy. Abby to niesamowita młoda kobieta z pasją i umiejętnościami, które wykorzystuje. Dziewczyna ma swoje zasady, których się trzyma i wie, że została lekarzem z powołania, a nie dla zdobywania sławy i pieniędzy. Jakow to z kolei bardzo inteligenty dzieciak, któremu brakuje jedynie ogłady i wykształcenia. Potrafi umiejętnie wykorzystywać swoją wiedzę i nie daje się łatwo przekupić, dzięki czemu niesamowicie odnajduje się na tym brutalnym świecie. Niesamowicie polubiłam również doktor Chao, która doskonale nadaje się na mentora dla młodych lekarzy. Do moich ulubionych bohaterów jednak nie będą się zaliczyć się, jak wcześniej wspomniałam pana Voss, który myślał, że wszystko da się kupić za pieniądze oraz narzeczony Abby, który zrobił jej największe świństwo, jakie tylko można było.

Dawca pomimo bycia thrillerem z wątkiem kryminalnym ani razu nie zaskakuje tylko skłania do refleksji. Nie ma tutaj jakoś szczególnie misternie uknutych zagadek dla detektywów tylko bardzo poważny temat z dziedziny etyki medycznej. Myślę, że powinni zastanowić się nad nim nie tylko przyszli lekarza, ale każdy człowiek, ponieważ nigdy nie wiadomo, co nas spotka w życiu. Może za kilka lat znajdziemy się w podobnej sytuacji? Jeśli właśnie tego szukacie w tej książce to śmiało sięgajcie, bo inaczej się zawiedziecie.


poniedziałek, 7 listopada 2016

"Endymion Spring" Matthew Skeltona

Autor: Skelton Matthew
Przekład: Kozak Jolanta
Tytuł polski: Endymion Spring
Tytuł oryginalny: Endymion Spring
Wydawnictwo: Egmont
Wydanie polskie: 2007
Wydanie oryginalne: 2006
Ilość stron: 443
Cena okładkowa: 29,90 zł
Moja ocena: 5/10

Jestem w stu procentach pewna, że nie tylko mi zdarza się sięgać po książki, o których wcześniej nie słyszałam i w ogóle nie brałam ich pod uwagę w swoich planach czytelniczych. Ot, po prostu poszłam do biblioteki i w oczy rzuciła mi się całkiem nowa okładka wśród sterty bardzo zniszczonych przez co spontanicznie postanowiłam ją wziąć i zobaczyć, czy mi się spodoba. Pomimo tego miałam jakieś delikatne obiekcje w stosunku do Endymion Spring, ponieważ nie byłam całkowicie pewna, czy nie wyrosłam z tego typu książek. Może i tak rzeczywiście jest, ale dalej świetnie się bawiłam razem z Blake'iem odkrywając tajemnicę starej księgi.

Historie Endymiona poznajemy z dwóch różnych punktów widzenia, oczami dwóch różnych chłopców, którzy wychowali się w całkowicie innych epokach. Pierwszym z nich jest tytułowy bohater, niemowa i czeladnik Jana Gutenberga. Muszę od razu przyznać, że część książki poświęcona na jego losy spodobała mi się dużo bardziej niż ta współczesna. Co prawda nie lubię książek historycznych, ale gdy autor daje się ponieść fantazji i wplata w dawne epoki elementy fantastyczne, jestem wprost wniebowzięta. Również wydarzenia z perspektywy Endymiona były dużo ciekawsze niż te, z którymi zmagał się dwunastoletni Blake, żyjący w czasach współczesnych. Czytając fragmenty poświęcone akcji w dzisiejszym Oksfordzie myślałam jedynie o tym, kiedy wreszcie wrócimy do piętnastowiecznej Moguncji.  Co nie zmienia faktu, że obie perspektywy razem splatają się w całkiem ciekawą przygodę, która nie ma jednak dla mnie głębszego sensu. Bardzo dobrze bawiłam się razem z bohaterami, ale Endymion Spring to historia, która poruszy raczej młodszych czytelników, a dla mnie była to tylko jednorazową przygodą, o której nie będę długo pamiętać. Matthew Skelton miał całkiem ciekawy i innowacyjny pomysł, który bardzo przyjemnie się przyswajało, jednak przy jego tworzeniu części z Blake'iem posłużył się dobrze znanymi schematami, co umniejszyło jej wartość. Stanowiła całkowitą przeciwwagę dla rewelacyjnej opowieści o Endymionie.

Żaden z bohaterów nie miał zbyt ciekawej osobowości. Oboje byli postaciami nijakimi i bezbarwnymi, ale w przeciwieństwie do Blake'a Endymionowi to pasowało. Wyrzutek społeczny i niemowa musiał być spokojny, niepewny siebie i potulny wobec swojego wybawiciela, który jako jedyny dał mu szansę na lepszą przyszłość. Tymczasem Blake nawet jak na dwunastolatka był okropnym fajtłapą, mazgajem i imbecylem, co wielokrotnie uświadamiała mu młodsza siostra, która notabene niesamowicie irytowała mnie swoimi przemądrzałymi odzywkami. Poza tym mam wrażenie, że wątek rodziców Blake'a i Duck został okropnie zaniedbany i oni wiedzą dużo więcej o sprawie, którą badają ich dzieci.

Matthew Skelton pisze w całkiem prosty i przystępny sposób, jednocześnie w świetny sposób oddając realia wybranej epoki. Niesamowicie pokochałam jego piętnastowieczną Moguncję i właśnie dzięki niemu z ogromną chęcią odwiedziłabym dzisiejszą oraz sam Oksford, gdzie znajduje się jedna z największych bibliotek na świecie. Właśnie dzięki temu myślę, że jego historia trafi do serc wszystkich ksiażkoholików i nie tylko. Język powieści nie jest zbyt skomplikowany i bardzo potoczny, więc odnajdą się w nim nawet mniej zapaleni czytelnicy i nowicjusze.

Będę mile wspominać lekturę Endymiona Springa, ale nie na tyle, aby polecać go wszystkim na około. Jeśli po mojej recenzji czujecie się skuszeni i nie oczekujcie niczego wielkiego to możecie śmiało sięgnąć, bo na pewno się nie zawiedziecie. To jednorazowa przygoda, która niesamowicie mnie wciągnęła, dlatego idealnie nadaje się na przerywnik między poważniejszymi lekturami.

piątek, 4 listopada 2016

"Wiadomość" Tove Jansson

Autor: Jansson Tove
Przekład: Chłapowska Teresa, Czechowska Justyna
Tytuł polski: Wiadomość
Tytuł oryginalny: Meddelande
Wydawnictwo: Marginesy 
Wydanie polskie: 2015
Wydanie oryginalne: 1997
Ilość stron: 316
Cena okładkowa: 39,90 zł
Moja ocena: 8/10


Paradoksalnie swoją przygodę z Mamą Muminków rozpoczynam od zbioru opowiadań, który wieńczy jej pisarską karierę. Jestem wielką miłośniczką Finlandii, jednak do wielkiego znawcy tego kraju jeszcze bardzo wiele mi brakuje, a jako dziecko bardziej wolałam oglądać telewizje niż czytać książki, a co za tym idzie z Muminkami zapoznałam się tylko w wersji animowanej, ale ze swoimi dziećmi nie popełnię tego błędu. Mam zamiar przekazać dalszym pokoleniem moją miłość do tego zimowego kraju, dlatego oraz dla samej przyjemności i rozwijania swojej wiedzy o ulubionym narodzie staram się powiększać swój czytelniczy dorobek o kolejnych fińskich pisarzy i ich dzieła.

W Wiadomości autorka zebrała przede wszystkim trzy różne formy krótkich tekstów: opowiadania, z których każde ma jakiś głębszy przekaz, który trzeba przemyśleć i zrozumieć samemu, listy od swoich fanów, czy swoje własne, napisane dla przyjaciółki uciekającej do Stanów Zjednoczonych przed nadchodzącą wojną oraz elementy jakby żywcem wyrwane ze swojej autobiografii, historyjki z czasów studenckich czy perypetie jej zwariowanych wujków. Nie umiem wybrać swojej ulubionej formy, ponieważ każda z nich ma swój niepowtarzalny urok. Opowiadania czytałam powoli i ostrożnie szukając w nich tej drugiej płaszczyzny, ale niestety nie wszystkie udało mi się zrozumieć, dlatego w przyszłości zamierzam jeszcze do nich wrócić, żeby przekonać się, czy wyciągnę z nich coś więcej. Klimat listów zależał od ich treści. Tove z ogromną tęsknotą pisywała do Evy zanim ta jeszcze zdążyła przybić do brzegów Ameryki Północnej. Poza tym znalazłam tam korespondencje małej Japonki, która była niesamowicie urocza, ale w jakiś sposób nachalna. No i wreszcie gdzieś między opowiadania a listami śmiałam się z zabawnych pomysłów oraz wybryków wujów czy jej samej.

Jestem tym wszystkim tak niesamowicie zauroczona, że nie mogę znaleźć odpowiednich słów na opisanie tej książki. Opowiadania Tove Jansson to ta przyjemniejsza część literatury, którą pochłania się z uśmiechem na twarzy i zadowoleniem, że przeznaczyliśmy ten czas na nią, a nie na coś słabego. Tove Jansson nie chciał tylko i wyłącznie nas pouczać, ale również trochę zabawić i z tego względu Wiadomość była jeszcze bardziej niesamowitą przygodą. W końcu przekonałam się na własnej skórze, jak cudowna jest twórczość najbardziej znanej na świecie fińskiej pisarki. Już jestem w niej zakochana i nie mogę się doczekać, aż złapię kolejne jej dzieła.


wtorek, 1 listopada 2016

Podsumowanie października

Lekko spóźniona, ale w końcu pojawiam się z podsumowaniem kolejnego miesiąca, października. Za oknem jesień w pełni, co niesamowicie nastraja do czytania coraz większych ilości książek i rzeczywiście odbija się to na moim zachowaniu. W momencie, gdy rozpoczynałam przygotowywać ten post nie miałam najmniej pojęcia, o tym, że naprawdę jest ich aż tyle. Dziesięć, bardzo ładna okrągła liczba, która zapewne przekonuje was, że ten miesiąc był dla mnie miesiącem totalnego zaczytania. Zwłaszcza końcówka, kiedy po prostu łyknęłam cztery książki niemal na raz. Przez to nawet nie wiem, o czym więcej wam tutaj napisać. W październiku po prostu siedziałam i non stop czytałam.

Książka miesiąca:

Przeczytane: 10
Patykiewicz Piotr I wrzucą was w ogień 8/10
Kain Dawid Fobia 10/10
Jadowska Aneta Dziewczyna z Dzielnicy Cudów
Patykiewicz Piotr Parch 6/10
Rhodes Morgan Upadające Królestwa 5/10
Dennard Susan Prawdodziejka 8/10
Kisiel Marta Siła Niższa 8/10
Mróz Remigiusz Kasacja 7/10
King Stephen Rok Wilkołaka 6/10
Mróz Remigiusz Zaginięcie 7/10

Najgorsza książka: Rhodes Morgan Upadające Królestwa

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...