czwartek, 29 czerwca 2017

"Olga i osty" Agnieszki Hałas

okładka, olga i osty, agnieszka hałasAutor: Hałas Agnieszka
Tytuł polski: Olga i Osty
Wydawnictwo: W.A.B.
Wydanie polskie: 2016
Liczba stron: 349
Moja ocena: 8/10


Przez prawie dwa tygodnie, na początku czerwca, byłam odcięta od blogosfery z dwóch różnych powodów. Najpierw wyczerpał się transfer internetu, a potem komputer odmówił mi posłuszeństwa. Przez ten czas strasznie brakowało mi wyrzucania z siebie opinii o książkach w posty, a jednak gdy odzyskałam te możliwość nagle odeszły wszelkie chęci do pisania i nawet czytania. Z tego powodu siedzę teraz i próbuję sklecić jakieś w miarę sensowne zdanie o jakiejkolwiek książce, ale niezbyt mi to wychodzi. Szczególnie, jeśli mówimy o Oldze i ostach, ponieważ jest to cholernie trudna do zrozumienia książka, przez co staje się jeszcze wspanialsza.

Trzydziestoletnia Olga jest starą panną, która ledwo wiąże koniec z końcem. Pewnego wieczoru ratując bezdomnego kota, trafia do Zaświatu - fantastycznego świata o onirycznym charakterze, gdzie poznaje tajemniczego czarodzieja i jego ucznia. Jednak nie wszystko w nim jest dobre. Jego mieszkańcami rządzi strach przed tajemniczą Królową Ostów. Kobieta ewidentnie czegoś chce od głównej bohaterki, ponieważ porywa jej ukochanego.

Agnieszka Hałas kreuje swoją powieść na podobieństwo baśni dla dorosłych. Opowiada o skrzywdzonej dziewczynce, która samodzielnie próbuje poradzić sobie w życiu, a kiedy to się nie udaje ucieka w świat bajek z dzieciństwa, które opowiadał jej tata. Wykorzystuje przy tym kilka bardzo ciekawych wątków i zawirowań fabularnych, a przede wszystkim cały czas utrzymuje klimat niczym z Mistrza i Małgorzaty Mihaiła Bułhakowa. Niektóre wydarzenia pozornie nie mają ze sobą nic wspólnego, jednak w perspektywie całości nabierają bardzo ciekawej symboliki. Najbardziej w tym kupiło mnie jednak zakończenie, które pozostawia kompletny mętlik w głowie i długo nie daje przestać o sobie myśleć.

Przeszłość bohaterów spowita jest ciemnymi barwami, a motywy postępowania podparte wieloma tragicznymi wydarzeniami, dlatego nie chciałabym oceniać ich decyzji. Olga to nieśmiała dziewczyna, a porzucenie przez ojca i ciągłe niezadowolenie matki tylko pogłębiły w niej tę cechę. Większość z nas pewnie mogłaby się z nią w pewien sposób utożsamić, ponieważ do tego stopnia kocha literaturę, że postanowiła poświęcić swoje życie pracy w branży wydawniczej, co niestety nie jest proste. Czasami irytowała mnie swoim niskim samozaparciem, ale niezwykle podziwiłam ją, gdy poświęciła się opiece na chorą matką, nie rezygnując przy tym z własnego życia. Z kolei Dominik to prawdziwie artystyczna dusza, którą łatwo zranić, a mimo to przed całym światem będzie udawał twardziela. Nie mogę powiedzieć, że jakoś bardzo za nim szaleje, jednak od początku kibicowałam tej parze ofiar losu, ponieważ świetnie do siebie pasowali.

Olga i osty to bardzo głęboka i pouczająca historia o wielu różnych morałach, w której każdy odnalazłby jakiś dla siebie. Posiada również niesamowity baśniowo-oniryczny klimat, w którym wiele pozornie absurdalnych sytuacji i symboli. Autorka wpadła nie tylko na genialny pomysł, ale zadbała również o niesamowite wykonanie i ciekawych, niejednoznacznych bohaterów z burzliwą przeszłością oraz interesującą konstrukcje Zaświatu. Choć nie jestem w stanie powiedzieć, czy na pewno wam się spodoba, bo potrzeba do niej dużo cierpliwości i dojrzałości, to polecam chociażby spróbowanie, bo na pewno warto.

Za możliwość przeczytania serdecznie dziękuję Grupie Wydawniczej Foksal

wtorek, 27 czerwca 2017

"Zaginięcie" Remigiusza Mroza

okładka, zaginięcie, remigiusz mrózAutor: Mróz Remigiusz
Tytuł polski: Zaginięcie
Seria: Joanna Chyłka #2
Wydawnictwo: Czwarta Strona 
Wydanie polskie: 2015
Liczba stron: 512
Moja ocena: 7/10

Kancelaria Żelazny&McVay to miejsce, którego nie sposób opuścić od tak sobie. Nawet po odłożeniu Kasacji nie mogłam przestać myśleć o tym genialnie skonstruowanym świecie i musiałam jak najszybciej sięgnąć po kolejny tom pełen niesamowitych i zawiłych zagadek rozwiązywanych przez mecenas Joannę Chyłkę oraz jej młodego adepta prawniczego półświatka. Muszę szczerze przyznać, że nasze drugie spotkanie było jeszcze lepsze niż pierwsze.

Po raz pierwszy od wygranej sprawy Langera Chyłka i Zordon będą współpracować. Sprawa znowu z pozoru wydaje się prosta do rozwiązania, a wynik śledztwa i procesu z góry przesądzony. Trzyletnia Nikola Szlezyngier pod osłoną nocy znika z letniskowego domku rodziców gdzieś na mazowieckim odludziu. Wszystko wygląda tak, jakby dziewczynka po prostu rozpłynęła się w powietrzu, ponieważ przez cały czas budynek był chroniony alarmem. Co za tym idzie winą obarcza się jedyne osoby, które przebywały z nią w tym czasie - rodziców.

Zaginięcie dziecka to jedna z największych tragedii, jaka może przydarzyć się człowiekowi w całym życiu. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie uczuć ani myśli, które kotłują się w głowach rodziców, którzy przez nieuwagę muszę zmagać się z tak strasznym wydarzeniem. Tym bardziej niezwykle podziwiam autorów, którzy podejmują się takiego tematu, ponieważ mnie samej się nie udało. Nie potrafiłam zamienić na słowa pomysłu, który ułożył się w mojej głowie, dlatego że utożsamienie się z osobą, która przeżywa tak straszliwy i osobisty dramat jest niezwykle trudne. Remigiusz Mróz uczynił to w genialny sposób. Od samego początku śledztwo w sprawie zniknięcia Nikoli wydawało mi się okropnie naciągane. Dowody preparowane na potrzebę całkowitego pogrożenia ojca dziewczynki i przede wszystkim niezwykle irytujący, kompletny brak chęci współpracy Szlezyngierów z adwokatami. Chyłka i Zordon o wielu sprawach dowiadywali się dopiero na sali rozpraw w trakcie składania zeznań przez ich klientów i był to najczęściej dla nich kompletny szok. Angelika i Awit mieli swoje brzydkie sekrety, jak większość bardzo zamożnych i szanowanych rodzin. Nie bardzo chcieli się nimi dzielić ze światem, co niestety w moich oczach coraz bardziej ich pogrążało. Wszystko, co ostatecznie wyszło na jaw nie było dla mnie jakimś szczególnie wielkim zaskoczeniem, ale byłam zszokowana zachowaniem Chyłki. Prędzej spodziewałam się go po dobrodusznym Kordianie niż po starej wyjadaczce prawniczego świata.

Główny wątek historii był niezwykle interesujący, jednak swoją uwagę skupiłam bardziej na tle obyczajowym o stałych bohaterów serii i wątku miłosnym. Co prawda w pierwszej części był on nieco drażniący z powodu głupich docinków między Chyłką a Zordonem, które miały stanowić coś w rodzaju zalotów, jednak tym razem jestem nim kompletnie zachwycona. Może dlatego, że sama często stosuje takie chwyty? Nieważne. Po prostu oddałabym cały swój zbiór książek za to, żeby oni w końcu mieli siebie w całości, a nie zadowalali się jakimś ochłapami, bo przed pójściem na całość zatrzymuje ich różnica wieku oraz ich zawodowe role. Zakończenie dałoby na to szansę, ale jak wiadomo w życiu nic nie przychodzi tak łatwo.

Kolejne spotkanie z Chyłką i Zordonem również zaliczam do niezwykle udanych. Podobało mi się nie tylko wciągające śledztwo, które ukazywało tragedię rodzinną oraz zepsucie polskiego wymiaru sprawiedliwości, ale także niezwykle absorbujący wątek miłosny między dwójką głównych bohaterów, którzy przechodzą niesamowite zmiany pod wpływem swoich przeżyć. Kordian zaczyna powoli starać się o dorównanie poziomem Chyłce w dziedzinie rabanów na sali sądowej, a Joanna mięknąć, choć wciąż nie wychodzą ze swoich genialnie dobranych ról. Wręcz nie mogę się doczekać, aż w końcu poznam dalsze ich losy i zmiany, jakie na nich czekają!


niedziela, 25 czerwca 2017

"Rok Wilkołaka" Stephena Kinga

okładka, stephen king, rok wilkołakaAutor: King Stephen
Przekład: Braiter Paulina
Tytuł polski: Rok Wilkołaka
Tytuł oryginalny: Cycle of the Werewolf
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Wydanie oryginalne: 1983
Liczba stron: 139
Moja ocena: 6/10

Po przeczytaniu Wielkiego Marszu, który niezbyt przypadł mi do gustu, ani przez chwilę nie poczułam, że muszę zrobić sobie przerwę od książek Kinga. Wręcz przeciwnie miałam ochotę sięgnąć po coś jeszcze, żeby przypomnieć sobie o mistrzowskim kunszcie mojego największego, literackiego autorytetu. Zdecydowałam się na króciutką książkę, której tytuł od bardzo dawna chodził mi po głowie.

W małym, idyllicznym Tarker Mills rozpoczyna się rok grozy. Raz w miesiącu, w noc pełni księżyca ktoś ginie tragicznie rozszarpany przez rozszalałe dzikie zwierzę. Wśród mieszkańców rozchodzi się plotka, że po ich miasteczku grasuje wilkołak. Z każdym miesiącem jest coraz niebezpieczniej. Czy ktoś wreszcie powstrzyma bestie i przywróci spokój przerażonym ludziom?

Rok Wilkołaka składa się z dwunastu opowiadań odpowiadającym dwunastu miesiącom roku kalendarzowego. Każde z nich jest opisem kolejnych morderstw dokonanych przez tytułowego wilkołaka. Niestety jednak większość z nich jest opisane jedynie pobieżnie lub całkowicie pominięte dając czytelnikowi pole do własnego wyobrażenia sobie tych makabrycznych scen. Nie przemawia to do mnie. Wolałabym przeczytać, jak sam King sobie to wszystko wyobraża w najdrobniejszych szczegółach i właśnie dlatego sięgnęłam po tę książkę. Całkowicie zawiodłam się w tej kwestii jednak nie mogę powiedzieć, żeby pogrążało to całość historii. 

Rok Wilkołka stanowi najlepsze wydanie Stephena w pigułce - małomiasteczkowy klimat i groza czająca się gdzieś za rogiem naszego domu, w osobach, po których najmniej się tego spodziewamy. Idealnie nada się na początek przygody z autorem lub gatunkiem dla kompletnych laików w dziedzinie literatury grozy. Dla bardziej zaprawionych w boju będzie to jedynie lekka lektura na jeden wieczór i nie wywoła u nich nawet gęsiej skórki. Odwołuje się do pierwotnego strachu przed mitologicznymi stworami, który wraz z rozwojem popkultury w nas zanikł.

Ta książka na pewno jest lepsza niż Wielki Marsz, jednak wciąż daleko jej do największych arcydzieł w dorobku Stephena Kinga takich, jak Martwa Strefa, Cmętarz Zwieżąt czy Sklepik z Marzeniami. Nie żałuję, że po nią sięgnęłam, ale wiem, że nie zapamiętam jej na długo. Był to raczej taki krótki, udany przerywnik między bardziej absorbującymi lekturami.

piątek, 23 czerwca 2017

Najlepsza książka dla taty!

książka, Dzień Ojca
Dzisiaj przede wszystkim chciałabym życzyć wszystkiego najlepszego, spełnienia marzeń, zdrowia i pociechy z dzieciaków wszystkim ojcom, szczególnie mojemu. Bez względu na fakt, czy kiedykolwiek przeczytają ten post czy nie, bo ten z kolei powstał bardziej z myślą o moich czytelnikach, którzy mają problem z wybraniem prezentu dla swojego taty. Tym razem jednak lektury idealne dla nich polecam wam nie tylko ja, ale również kilka innych bloggerek, którym z całego serca dziękuję, że udało im się przygotować to w tak krótkim czasie.

Ode mnie płynąca prosto z serca rekomendacja dla taty, który jest fanem literatury fantastycznej, czyli moja ukochana seria książek, rozpoczynająca się od Królów Dary, a kontynuowana w Ścianie Burz. To przepiękna epicka opowieść przede wszystkim o władzy, ale również o miłości, nauce oraz po prostu o różnicach pomiędzy ludźmi z różnych regionów świata. Ken Liu serwuje nam zapierającą dech w piersiach, stworzoną z wielkim rozmachem, opowieść o mężczyźnie, który potrafił wykorzystać sytuacje. Z ulicznego pijaczyny stał się kimś wielkim, kto odmienił losy całej Dary, a może i świata. Szczególnie chciałbym zwrócić na wątek jego dzieci, które wychował na naprawdę wspaniałych ludzi, co powoduje, że nie mogę doczekać się kolejnego tomu. Autor przywiązuje naprawdę wiele uwagi detalom. W jego książkach wszystko jest szczegółowo dopracowane i nie dzieje się bez przyczyny. Poza tym są całkiem spore, więc nawet szybko czytającym mogą zająć mnóstwo czasu, co oznacza jeszcze więcej chwil spędzonych przy niesamowitej przygodzie!


Lilith Jones

Na Dzień Ojca podarowałabym mojemu tacie książkę może już zapomnianą, może ignorowaną, ale na pewno niezwykłą. Jest to powieść pod tytułem A lasy wiecznie śpiewają T. Gulbranssena. Ta książka zdecydowanie różni się od współczesnych powieści skandynawskich. Mamy tutaj coś w klimacie sagi rodzinnej osadzonej w dziewiętnastowiecznej Norwegii, w której pojawia się miłość, tajemnica, tragedia i odrobina przygody. Z jednej strony to taka romantyczno-obyczajowa powieść historyczna, która spodoba się panom, a z drugiej strony książka, która spokojnie mogłaby być norweskim Panem Tadeuszem. Nawet duża ilość opisów nie przeraża, ponieważ są one piękne, poruszające i na długo pozostają w wyobraźni. Mamy tutaj też dzielnych i pracowitych ludzi. Nie da się przejść obok tej powieści obojętnie. Niełatwo wybrać książkę, która spodobałaby się mojemu tacie, ale ta na pewno przypadłaby mu do gustu. Mimo, że jest mało znana uważam, że jest godna polecenia.

Torba z Książkami

Mężczyźni kochają sport, a zwłaszcza piłkę nożną. Każdy prawdziwy fan tej dyscypliny powinien sięgnąć po książkę Być liderem Alexa Fergusona. Wieloletnie trener Manchesteru United zdradza, jak poprowadzić drużynę do do zwycięstwa. Skupia się na tym, co ważne - na motywacji, dyscyplinie, wzajemnym szacunku. Jak mało, który trener potrafi zmotywować swoją drużynę, aby po porażce potrafiła podnieś się i zdobyć zwycięstwo. Ferguson to niewątpliwie legenda piłki nożnej. Jest autorytetem dla trenerów, piłkarzy i kibiców. Z książki skorzystają też wszyscy ci, którzy prowadzą własną firmę, są nauczycielami, czy muszą zarządzać zasobami ludzkimi. Publikacja ta to przede wszystkim historia jednego z najwybitniejszych trenerów piłkarskich. Jestem pewna, że przypadnie do gustu nie jednemu mężczyźnie, stąd też warto pomyśleć o niej jako o prezencie na Dzień Ojca.

Cóż sprezentowałabym swojemu tacie na Dzień Ojca? Tacie, który nie czyta książek, a artykuły i inne tego typu rzeczy? Na początek pewnie Radykalnych. To powieść, która dla zawodowego żołnierza może stanowić nie lada gratkę. Mroczny, ale bardzo prawdziwy klimat, sci-fi bliskiego zasięgu, które mocno zapada w pamięć. Bardzo męska literatura. Druga książka, która pewnie przypadłaby mu do gustu, byłaby Droga do Piekła, tego samego autora. Zupełnie inna: brutalna, niepozostawiająca złudzeń i przerażająca. Co dzieje się z człowiekiem po śmierci i co jeśli to wcale nie ona jest najgorsza? Na ile mogą sobie pozwolić multimiliarderzy, skoro to pieniądz rządzi światem? Jako ostatnią sprezentowałbym mu Najgłupszego anioła Christophera Moore'a. Mamy z tatą bardzo podobny gust, więc ta porąbana, zabawna książka z pewnością by mu się spodobała i razem moglibyśmy omawiać wątek zombie czy tytułowego anioła. :) 

Justyśka

Mój wybór jest prosty, ponieważ już zamówiłam książkę, ba nawet z autografem i mój tatuś na Dzień Ojca dostanie Klątwę Przeznaczenia Moniki Magorskiej-Suchar i Sylwii Dubieleckiej. Dlaczego? Dlatego, że jest to klimat średniowiecza, klimat Związkowców, którzy żyją dość... specyficznie. Jest to książka o trudnej miłości, przeznaczeniu, ale to wszystko jest bardzo inne od tego, co spotyka się w każdej książce. Wciąga i nie chce wypuścić ze swoich objęć, a jeśli już czytelnik zmuszony jest przerwać, to powraca do niej każdą myślą. Mój tata lubi wszystko co ma jakkolwiek sens, spójną akcję, ciekawych bohaterów, więc ta pozycja jest do tego idealna. Debiuty autorskie nie są mu obce, jednak wiem, że w tej książce się zakocha. Autorki zrobiły coś niesamowitego, coś co zasługuje na pochwałę i nagrodę. Myślę, że książka czytającym tatusiom spodoba się i to bardzo, bo nie jest to romansidło, znajdziemy tam brutalność świata mężczyzn i subtelność kobiet, a wszystko to zrobione ze smakiem, humorem i piękną akcją. Z całego serduszka polecam Klątwę Przeznaczenia!

Jak widzieć każda z nas zrozumiała ten temat na swój sposób, w większości przeważało myślenie o swoim tacie. Mam jednak nadzieję, że mimo wszystko ten post komuś pomógł lub w przyszłości pomoże dokonać wyboru odnośnie prezentu na Dzień Ojca lub jego urodziny. Tymczasem wy możecie się pochwalić, co sprezentowaliście swoim tatkom w to święto lub jaką książkę byście dla niego wybrali. :)

środa, 21 czerwca 2017

"Kasacja" Remigiusza Mroza

okładka, kasacja, remigiusz mrózAutor: Mróz Remigiusz
Tytuł polski: Kasacja
Seria: Joanna Chyłka #1
Wydawnictwo: Czwarta Strona 
Wydanie polskie: 2015
Liczba stron: 492
Moja ocena: 7/10

Poprzednia książka Remigiusza Mroza, którą czytałam, czyli Ekspozycja, przyniosła mi całkiem ciekawie spędzony czas, trochę rozrywki i niesamowitą zagwozdkę w postaci rozwiązywanej tam sprawy. Gdy zobaczyłam kolejną jego książkę na bibliotecznej półce nie mogłam się powstrzymać przed zabraniem jej ze sobą do domu i natychmiastowym przeczytaniem. Jesteście ciekawi czy i tak okazała się być równie dobra? Czy bawiłam się przy niej równie świetnie? Oto odpowiedź!

Kordian Oryński, świeżo upieczony absolwent prawa, trafia na aplikację do jednej z najdynamiczniej rozwijających się kancelarii adwokackich w Warszawie, Żelazny&McVay. Jego patronką zostaje ekscentryczna pani mecenas Joanna Chyłka, która nie pogardzi dobrą i ciężką muzyką, a także porządnym kawałem mięcha. Wspólnie będą rozwiązywać sprawę pozornie nie do wygrania...

Kasacja jest milion razy lepsza niż Ekspozycja! Przeczytanie tego całkiem sporego tomu zajęło mi rekordowo mało czasu, a nawet przyniosło prawie zarwaną nockę, kiedy następnego dnia musiałam wstać już przed piątą i w sumie nawet o tej wczesnej porze nie mogłam się od niej uwolnić. Remigiusz Mróz zabrał mnie na wycieczkę roller coasterem prawniczych wrażeń, który posiada kilka wad, jednak tak niesamowicie wciąga w swój świat, że nie da się z niego wyrwać ani na chwilę. Jestem co prawda kompletnym laikiem w dziedzinie prawa i sądownictwa, jednak ani trochę się w tym wszystkim nie pogubiłam - jeśli nie rozumiałam jakiś określeń to szybko zostawały mi mimochodem objaśnione. Pracownicy kancelarii Żelazny&McVay to interesująca subkultura, która posiada własny slang, rytm dnia i coś na podobieństwo walczących ze sobą gangów. Poza tym sama sprawa Piotra Langera jest tak niesamowicie zagmatwana i jednocześnie prosta, że nie da się przejść obok niej obojętnie. Bo jak właściwie człowiek, który spędził niemal dwa tygodnie z ciałami ofiar w zamkniętym mieszkań mógł ich nie zabić? Na czym Chyłka i Zordon mają oprzeć swoją linię obrony? No i jeszcze zakończenie, które wbiło mnie w siedzenie i do dziś nie jestem w stanie zrozumieć, jak to się mogło stać.

Największym pozytywem tej książki są bohaterowie. Chyłka i Zordon to współczesna wersja Sherlocka Holmesa i Johna Watsona w polskim wydaniu. Joanna to niezwykle poważna, ekscentryczna pani mecenas, której metody są niezwykle drastyczne. Potrafi wywołać niezły raban na sali sądowej, jeśli tylko ma pomóc to jej klientowi. Prywatnie uwielbia ostrą muzykę w szczególności Iron Maiden i porządnie zjeść. Kordian zaś to jej totalne przeciwieństwo. Dopiero stawia pierwsze kroki w prawniczym biznesie. Zdarza mu się mnóstwo wpadek i luk w niezbędnej wiedzy, ale szybko i pojętnie się uczy a momentami jest nawet niezwykle przydatny w jakiś drobnych sprawach, a także posiada całkiem ciekawą przeszłość. Również bohaterowie drugoplanowi to istny majstersztyk cichy, niepozorny Langer, geniusz techniczny zakochany w powieściach Cormaca McCarthy'ego, od którego wzięło się jego przezwisko, Kormak, a także skłóceni ze sobą współwłaściciele kancelarii.

Kasacja okazała się niesamowitą przygodą ze świetną zagadką, bohaterami oraz przedstawionym wielkim, prawniczym światem. Nie mogłam się od niej oderwać póki nie dowiedziałam się prawdy, póki nie przewróciłam ostatniej strony i nie poczułam niedosytu. Chcę więcej Chyłki i Zordona, bo to jeden z najlepszych duetów, jakie poznałam w trakcie moich przygód z thrillerami. Nie zawahałam się sięgnąć od razu po kolejne części, bo wprost nie mogę bez nich żyć. Muszę znać dalszy ciąg.

poniedziałek, 19 czerwca 2017

"Siła Niższa" Marty Kisiel

okładka, marta kisiel, siła niższaAutor: Kisiel Marta
Tytuł polski: Siła Niższa
Seria: Dożywocie #2
Wydawnictwo: Uroboros
Wydanie polskie: 2016
Liczba stron: 319
Moja ocena: 8/10

Niesamowicie długo wyczekiwana kontynuacja Dożywocia nareszcie znalazła się w moich rękach! Jak wszyscy wiecie Marta Kisiel to moja ulubiona polska pisarka, dlatego na każdą jej książkę czekam i będę czekać z równie wielką niecierpliwością. Jestem wprost przepełnioną ciekawością w jaki sposób tym razem uda się mnie rozśmieszyć i  zaskoczyć ałtorce. A wy jesteście ciekawi, jak to było tym razem?

Po doszczętnym spłonięciu Lichotki Konrad Romańczuk wraz ze swoim okrojonym składem dożywotników przeprowadza się do nowego lokum. Szczęsnego i Krakersa gdzieś wcięło, z utopców ostał się tylko jeden a małe Licho i jego właściciel nie potrafią odnaleźć się w tej sytuacji. Pech chciał, że do wszystkiego wtrąciła się jeszcze Siła Niższa i rzuca im kolejne przeszkody pod nogi.

Siła Niższa wywołała we mnie mieszane uczucia, znaczy wciąż uważam ją za świetną książkę i niesamowicie się przy niej uśmiałam, ale początek tej historii wprowadził mnie raczej w przygnębienie niż stan nieustanej głupawki. Dużo było w nim melancholii i jesiennej chandry, która w tej chwili otacza nas zewsząd i początkowo niezbyt przypadło mi to do gustu, bo chciałam się rozerwać i zapomnieć o tej chlapie za oknem. Teraz jednak myślę, że to był dobry pomysł. Marta Kisiel pokazała nam wszystkim, że poza śmiechem i głupstwami potrafi odnaleźć się też w nieco cięższych klimatach. A dalej? Dalej było już tylko coraz lepiej i coraz bardziej ałtorkowo. Na powrót wróciły wszystkie perypetię bohaterów, o których tak niesamowicie czytało mi się w poprzednim tomie, a nawet pojawiło się ich zdecydowanie więcej i kilku z nich wprost nie da się nie lubić!

Przede wszystkim jednak główni bohaterowie są tak samo niesamowici i na swój sposób sympatyczni. Znerwicowany Konrad i wciąż niesamowicie uroczokochane Licho, które początkowo trochę się pogubiło, ale na szczęście na powrót odnalazło dawny wigor. Jako kompana odnaleziono mu kolejnego anioła Tsadkiela, którego nie będę wspominać zbyt dobrze z powodu jego gburowatości i perfekcjonizmu we wszystkich możliwych aspektach życia. Poza tym powraca Karmilla w dość ciekawej sytuacji życiowej... No i Turu Brząszczyk! Prosty facet z hobby, ale za to niesamowicie wielkim sercu. Tylko samej Siły Niższej jakoś mi tak mało było.

Marta Kisiel znowu dała niesamowity popis swoich umiejętności polonistycznych i za pomocą ogromnej ilości środków stylistycznych i gierek słownych stworzyła świetną kontynuację przygód Konrada Romańczuka. Potrzebowałam trochę czasu, żeby przetrawić jej początek, ale koniec końców Siła Niższa jest godną następczynią Dożywocia z kordonem równie niesamowitych bohaterów.

sobota, 17 czerwca 2017

"Upadające Królestwa" Morgan Rhodes

okładka, upadające królestwa, morgan rhodesAutor: Rhodes Morgan
Przekład: Kwaterska Kinga
Tytuł polski: Upadające Królestwa
Tytuł oryginalny: Falling Kingdoms
Seria: Falling Kingdoms #1
Wydawnictwo: Gola
Wydanie polskie: 2013
Wydanie oryginalne: 2012
Liczba stron: 482
Moja ocena: 5/10

Nadszedł w moim życiu moment, że mam ochotę pochłaniać jedynie opasłe tomiska porządnej fantastyki. Żadnych młodzieżówek, żadnych obyczajówek ani nawet horrorów nie jestem w stanie przełknąć, bo w głowie mam tylko ucieczkę do jakiegoś innego, niesamowitego świata, gdzie moje problemy przestają mieć znaczenie. Z tego też powodu po raz kolejny rozważyłam, które z książek pochodzących z biblioteki chciałabym jeszcze kiedyś przeczytać, a po które już na pewno nie sięgnę i je oddałam, po czym wróciłam do domu z naręczem innych wyszukanych w dziale z fantastyką. Upadające Królestwa były pierwszą książką z tego stosiku, po którą sięgnęłam, ponieważ najbardziej mnie ciekawiła. Dość sporo też po niej oczekiwałam i chyba z tego powodu bardzo mocno się zawiodłam.

W dawnych czasach, póki kamienie elementia znajdowały się w owianym tajemnicą Sanktuarium pod opieką Obserwatorów, Mytica była jednym, harmonijnym królestwem. Jednak wiele lat temu zaginęły bez śladu i bez nich wyspa nieubłaganie zbliża się do swojego końca. Według podań pewnego dnia narodzić ma się dziewczynka silniejsza nawet od legendarnych bogiń Cleiony i Valorii, która przywróci światu ładu. Gdy nadchodzi ten czas Limeros i Paelsia szykują się do wojny przeciwko Auronosowi.

Morgan Rhodes miała niesamowity pomysł na świat i historię przedstawioną w Upadających Królestwach, jednak niestety nie podołała przeniesieniu go na słowo pisane. Fabuła była niesamowicie nijaka i nie wywołała we mnie najmniejszych uczuć poza momentami, w których pojawiał się książę Magnus. Stanowił jedyną interesującą postać w całej książce i z niesamowitym utęsknieniem oczekiwałam na moment, w którym znowu się pojawi. Inaczej po prostu książka była niesamowicie nudna i przewidywalna, poza tym początek był jakby to powiedzieć trochę przesadzony. Nie wydaje mi się, żeby jeden martwy wieśniak było dobrym powodem do nagłego zawierania sojuszy z dotąd wrogim państwem i wywoływania wojny. Poza tym jakim cudem w kilka dni wiadomość o jego śmierci rozniosła się po całym królestwie i dotarła nawet do odizolowanego od świata wodza? No i jeszcze wątek miłosny księżniczki Cleo, który nie dość, że był gorszy od tych w wielu bardzo słabych młodzieżówkach to jeszcze był tam na siłę. Nie rozumiem, jak tylu facetów może uganiać się za głupiutką księżniczką, która tupie nóżką, gdy nie dostatnie tego, czego chce. Pomimo wszystkich widocznych wad czytałam dalej, bo miałam nadzieję, że może chociaż na koniec mnie jakoś zaskoczy. Rzeczywiście nie spodziewałam się ostatniego wydarzenia z książki, ale samo zakończenie w sumie nie było jakieś szczególnie odkrywcze i wielu rzeczy domyśliłam się wcześniej.

Najbardziej nijacy byli bohaterowie, oprócz Magnusa oczywiście. Księżą krwi Limerosu był postacią niesamowicie interesującą i nieprzewidywalną, a przede wszystkim miał swoją historię, która wpłynęła na to, kim się stał. W przeciwieństwie do na przykład młodszej córki króla Auronosu, Cleo - rozpieszczonej, upartej, niewychowanej, nie znającej słowa autorytet i pozbawionej trzeźwego myślenia. Chyba nieprzypadkowo autorka zrobiła z niej jedną z niewielu blondynek we wszystkich trzech królestwach. Z kolei siostra Magnusa była wręcz przestraszonym kurczęciem, które bało się rozmawiać z bliskimi o swoich problemach i cały czas słuchało się swojego ojca, choćby kazał jej skoczyć z okna, a o panach kręcących się wokół Cleo to ja nawet nie będę rozprawiać.

Upadające Królestwa są książką z niesamowicie niewykorzystanym potencjałem, co bardzo mnie boli, ponieważ chciałam, żeby ta książka mi się podobała. Odkąd pierwszy raz zobaczyłam ją na bibliotecznej półce nie mogłam się doczekać przeczytania jej, a teraz chciałabym o niej szybko zapomnieć. Na pewno nie zamierzam czytać kolejnych części. Wolę ten czas przeznaczyć na książki, które spodobają mi się bardziej.


wtorek, 13 czerwca 2017

"Mercy. Miłosierna" Rebecki Lim

okładka, mercy.miłosierna, rebecca limAutor: Lim Rebecca
Przekład: Komerski Grzegorz
Tytuł polski: Mercy. Miłosierna
Tytuł oryginalny: Mercy
Wydawnictwo: YA!
Wydanie polskie: 2015
Wydanie oryginalne: 2010
Liczba stron: 238
Moja ocena: 6/10

Po przeczytaniu książek o bardzo ciężkiej tematyce zawsze przychodzi moment na odprężenie się i poukładanie tych wszystkich nowych informacji w głowie. W takich momentach sięgam właśnie po młodzieżówki w których występuje lekki motyw fantastyczny, a z kolei na Mercy miałam ochotę odkąd tylko zobaczyłam ją w zapowiedziach, czyli spory kawałek czasu minął nim wreszcie dane było mi ją przeczytać. Spodziewałam się czegoś w bardzo eterycznych, anielskich klimatach, co wyciśnie ze mnie mnóstwo łez. Tymczasem otrzymałam coś całkowicie odmiennego, ale nie mogę powiedzieć, że się przez to zawiodłam.

Tytułowa Mercy to upadły anioł, który błąka się od jednego do drugiego ciała i w zamian za powrót do boskich łask, stara się pomóc naprawić ludzkie życia, do których akurat trafiła. Tym razem los pada na Carmen, uczennicę elitarnego liceum i bardzo utalentowaną śpiewaczkę, która przyjeżdża na wymianę międzyszkolną do małego, sielskiego miasteczka, Paradise. Niestety nie jest ono tak rajskie, jak mówi o tym jego nazwę, ponieważ główna bohaterka otrzymuje zakwaterowanie w rodzinie, której przeszłość naznaczona jest niesamowitym bólem i rozpaczą.

Gdyby nie ingerencja sił nadprzyrodzonych w postaci upadłego anioła powiedziałabym, że ta historia jest niesamowicie realna i mogłaby się przytrafić nawet mi, ponieważ codziennie na świecie bez śladu znika tysiące jeśli nie miliony osób i duża część z nich nie zostaje odnaleziona. Nie jestem w stanie sobie wyobrazić, co czują ich najbliżsi, ale wydaje mi się, że Rebecca Lim bardzo dobrze poradziła sobie z przedstawieniem obecnej sytuacji państwa Daley. Oboje pogrążeni w niemej rozpaczy po stracie córki próbują na nowo rozpocząć życie i pogodzić się z tym, że Lauren już z nimi nie ma, dlatego wracają do swojej tradycji przyjmowania gości ze Szkoły Świętego Józefa. Nawet nie spodziewają się, jak ta decyzja wpłynie na ich sytuacje, ale poza tym Mercy to po prostu książka z nurtu literatury młodzieżowej i opowiada o życiu nastolatki, która chodzi do szkoły, ma swoją pasje i wrogów oraz przede wszystkim po prostu zakochuje się. O dziwo te wszystkie wątki nie przytłaczają najważniejszej akcji, są dla niej naprawdę niesamowicie dobrze dobranym tłem. 

Szczerze to nie spodziewałam się tego po niej, ale bardzo wcześnie zamienia się w taki lekki thirller dla młodzieży, kiedy główna bohaterka i brat bliźniak Lauren próbują rozwikłać zagadkę zniknięcia dziewczyny. Rozwiązanie jej nie było jakoś bardzo zaskakujące, ale ogromny plus należy się autorce za samo stworzenie niesamowitego klimatu łączącego w sobie muzykę i nutkę grozy.

Mercy da się lubić. To bardzo sympatyczna i niesamowicie inteligentna bohaterka, choć nieco nieporadna z powodu tego, że za każdym razem musi jakby poznawać świat na nowo. Kiedy budzi się w czyimś ciele nie wie o nim kompletnie nic i wszystkiego musi się domyślać po zachowaniu innych osób. Poza tym w tym życiu czeka ją jeszcze dylemat na temat tego czy znalazła się tutaj aby pomóc Carmen w zostaniu zawodową śpiewaczką czy rodzinie Daley'ów w odnalezieniu Lauren i decyzja, którą podjęła niesamowicie mi zaimponowała. Delikatnie gorszy stosunek mam do Ryana, który z jednej strony był bardzo nieugięty w swoich dążeniach do odzyskania, a z drugiej postawił wszystko na jednej szali i tylko temu poświęcił swoje życie buntując się przeciwko całemu światu.

Mercy. Miłosierna to jedna z lepszych książek młodzieżowych, jakie czytałam i dziwię się, że do tej pory jest o niej tak cicho. Przedstawia bardzo życiową historię z domieszką fantastyki oraz bardzo interesującymi bohaterami. Momentami była niesamowicie przerażająca, ale niestety bardzo przewidywalna i zakończyła się w najgorszy możliwy sposób. Przez co byłabym bardzo wdzięczna za możliwość przeczytania kolejnej części.

sobota, 10 czerwca 2017

"Korona w Mroku" Sarah J. Maas

okładka, szklany tron, korona w mroku, sarah j. maasAutor: Maas Sarah J.
Przekład: Mortka Marcin
Tytuł polski: Korona w Mroku
Tytuł oryginalny: Crown of Midnight
Seria: Szklany Tron #2
Wydawnictwo: Uroboros
Wydanie polskie: 2014
Wydanie oryginalne: 2013
Liczba stron: 492
Moja ocena: 6/10

Pierwszy tom tej serii czytałam około dwóch lat temu i może nie byłam jakoś szczególnie zachwycona, ale na pewno całkiem się podobał. Chciałam i dalej chcę kontynuować te serię, ale przyznam szczerze, że jestem dość mocno zawiedziona, ponieważ Korona w Mroku padła ofiarą klątwy drugiego tomu, a ja nie mam zamiaru winić za to faktu, że niestety niewiele pamiętałam z lektury Szklanego Tronu. Znalazłam w niej wiele innych, znaczących wad.

Po wygranej w turnieju, Celaena została Królewską Obrończynią, ale oprócz wystawania na przyjęciach i spotkaniach dyplomatycznych przy boku władcy, ma za zadanie również zabijać potencjalnych szpiegów w jego szeregach. Otrzymuje za to sowite wynagrodzenie. Płynie w luksusach, ale niestety ani teraźniejsze ani przeszłe życie nie chcą dać jej spokoju.

Moim największym problemem w tej książce jest nieszczęsny trójkąt miłosny. W pierwszy tomie był on całkiem subtelny, dzięki czemu dało się go zaakceptować, ale tutaj nagle wysunął się na pierwszy plan. Mam wrażenie, że trzy czwarte tej książki to rozważania Chaola i Doriana nad ich uczuciami do Celaeny, oraz faktu, że gdy król się o nich dowie to będą mieli przechlapane. Przeżywali to gorzej niż sama główna bohaterka, która od początku była pewna którego chce obdarzyć miłością, a którego przyjaźnią. Mam wrażenie, że problemy z tym były mocno przesadzone. z drugiej jednak strony bardzo podobało mi się wprowadzenie pewnych bardzo poważnych niesnasek, ponieważ czyniło to uczucie pomiędzy dziewczyną a kapitanem gwardii bardziej realnym.

Na dość wysokiej ocenie zaważył wątek fantastyczny, który był niesamowicie wciągający. Mam jednak wrażenie, że w nawale rozterek bohaterów, poświęcono mu zbyt mało uwagi. Przewijał się co jakiś czas przez większość lektury, jednak dopiero na koniec został porządnie i ciekawie rozwinięty. Przez ostatnie sto pięćdziesiąt stron nie mogłam się wręcz oderwać od lektury, żeby jak najszybciej poznać jego kontynuacje. Ostatecznie nie do końca mnie zaskoczył, a także nie był zbyt oryginalny, ale jestem naprawdę zainteresowana, jak potoczy się dalej i mam nadzieję, że również będzie wtedy na pierwszym planie.

Wcześniej wspomniałam, że trio głównych bohaterów dość mocno mnie irytowało w tej części. Szczególnie chodzi mi o tę męską większość, choć Celeana swoje za uszami również ma, ponieważ nie do końca byłam w stanie ją zrozumieć. Nie widziałam w niej tej śmiercionośnej broni, którą mi reklamowano. Bardziej jawiła mi się jako rozpuszczona dama, która zawsze musi postawić na swoim, choć może to sprowadzić kłopoty na wszystkich w pobliżu. Dorian i Chaol oczywiście zbyt dużo myśleli o samej dziewczynie zamiast o swoich obowiązkach. Książę stał się wobec niej trochę zbyt zaborczy, a z Chaola zrobiła się ciepła klucza. Rozczulał mnie swoim zamartwianiem o ukochaną, ponieważ robił to w bardzo męski sposób, ale w pewnych momentach zbytnio odsłaniał swoje słabości i dał się ponosić emocjom.

Jestem mocno rozczarowana drugim tomem serii Szklany Tron, ponieważ autorka zbytnio skupiła się tutaj na uczuciach pomiędzy bohaterami zamiast na samej magii oraz polityce, która okazała się tutaj całkiem ważna. Dopiero pod koniec rozwinęła te tematy, ale udało jej się to zrobić w całkiem interesujący sposób, który zachęcił mnie do sięgnięcia po kolejne tomy. Mam nadzieję, że w dalszym ciągu nie zaniedba tych wątków na rzecz miłosnego, ponieważ jest to bardzo dobre guilty pleasure, które pozwoliło mi się odprężyć i nie myśleć o problemach.

Za możliwość przeczytania serdecznie dziękuję Grupie Wydawniczej Foksal

poniedziałek, 5 czerwca 2017

"Wyspa Mgieł" Marii Zdybskiej

okładka, wyspa mgieł, maria zdybskaAutor: Zdybska Maria
Tytuł polski: Wyspa Mgieł
Seria: Krucze Serce #1
Wydawnictwo: Genius Creations
Wydanie polskie: 2017
Liczba stron: 465
Moja ocena: 7/10

Nie da się ukryć, że dzięki serii książek After Anny Todd, która pierwotnie była fan fiction o uwielbianym przez nastolatki boysbandzie, One Direction, wattpad zyskał niemałą sławę. Sama jednak nigdy nie miałam zamiaru sięgać po te książki, ponieważ są to kompletnie nie moje klimaty. Bardziej zainteresowałam się propozycją polskiego rynku książki, która wcześniej była publikowana na tym właśnie portalu, czyli pierwszym tomem serii Krucze serce autorstwa Marii Zdybskiej. Ostatecznie mam o niej pozytywne zdanie i na pewno będę wypatrywać kontynuacji.

Lirr nie pamięta swojego dzieciństwa. Jako ośmioletnie dziecko, podczas sztormu, została wyłowiona z morza przez piratów, a niedługo potem trafiła na wychowanie na dwór w Ysborgu. Poznaje tam swojego najlepszego przyjaciela, jednocześnie pierwszą miłość, księcia Caela. Niestety księżna darzy ją ogromną nienawiścią i vice versa. Nadarza się jednak okazja, aby zdobyć serce ukochanego. Maeve jest śmiertelnie chora, nic nie jest w stanie jej pomóc oprócz świętej wody bogini Zarii z tajemniczej Wyspy Mgieł, do której można dotrzeć tylko w jeden sposób

Pierwsze co ciśnie mi się na klawiaturę przy tej recenzji to ogromne gratulacje i pochwała dla autorki za wspaniały styl pisania oraz genialnie skonstruowany świat przedstawiony. Nawet w gorszych momentach tej książki czytałam ja z ogromną przyjemnością, ponieważ opisy był niezwykle barwne i bogate, a geografia czy historia uniwersum bardzo dobrze skonstruowane. Doskonale dało wyczuć się klimat tej powieści. Cały czas miałam wrażenie, że wszystko, co dzieje się na kartach tej książki jest dokładnie przemyślane oraz zaplanowane. Każde wydarzenie ma oddziaływanie na całość fabuły. Jestem tym niezwykle zaskoczona, ponieważ mamy do czynienia z debiutantką, jedynie blogerką, ale na pewno jedną z perełek wattpada, która naprawdę zasłużyła na wydanie swojej historii jako książki.

Gorzej niestety ma się sam pomysł na fabułę, z tego względu, że jest niezbyt oryginalny oraz z lekka sztampowy. Jest to bardziej taki mix wielu popularnych wątków z innych książek fantastycznych dla młodzieży i nie tylko. Mamy tutaj okrutnego tyrana, dworskie życie, kruka, trójkąt miłosny oraz podróż głównego bohatera. Z małym wstydem przyznam, że w sumie całkiem mi się to podobało i czerpałam ogromną grzeszną przyjemność z czytania historii Lirr. Nawet z tymi wszystkimi schematami nie jestem w stanie zarzucić książce przewidywalności. Wręcz przeciwnie byłam co chwile zaskakiwana nieoczekiwanymi zwrotami wydarzeń, które nie zawsze szły po mojej myśli. Bardzo podobało mi się wprowadzenie niewielkiego wątku piratów czy postaci z mitologii słowiańskiej, jak rusałki czy utopce, a nie podobała metamorfoza głównej bohaterki.

Elirrianoi, zwana Lirr lub Lirrian, na początku była naprawdę ciekawą postacią, takim ptaszkiem w złotej klatce. Niezwykle żywiołową i oryginalną dziewczyną, która kierowała się w życiu pirackim honorem, w którym została wychowana. Nie potrafiła przystosować się do życia na zamku, więc zamiast strojnych sukien, herbatek i uczt wolała polowania z Caelem. Niestety przyjaźń z pewną rusałką ogromnie ją zmieniła. Myślę, że nawet zbyt gwałtownie. Sprawiła, że przestała być sobą, aby zyskać przychylność ukochanego. Zaczęła bardziej przejmować się swoim wyglądem niż wnętrzem. Niezmiernie jednak pozostała niezwykle wybuchowa i zawsze dotrzymywała danych obietnic.

Równie niechętna jestem wobec większości pozostałych bohaterów. Są dobrze skonstruowani, jednak wywołuje we mnie raczej negatywne emocje. Jestem ogromnie ciekawa rozwiązania zagadki Maeve, głównej antagonistki, ponieważ jest ona tutaj najbardziej tajemniczą postacią i wyczuwa, że kryje się za tym jakaś niezmiernie ciekawa historia. Cael z kolei na początku pogrążony jest w rozpaczy na chorobą matki, jest w stanie zrobić dla niej naprawdę wiele, a później zaczyna przygotowywać się na przejęcie tronu. Myślę, że będzie świetnym księciem. Viorel chce być tajemniczy, ale niezbyt mu to wychodzi. Raiden z kolei niezmiernie irytuje swoim nad wyraz luzackim zachowaniem, a Milda jest strasznie zapatrzona w siebie oraz swoje cierpieniem.

Wyspa Mgieł to świetne fantastyczne young adult, które bardzo mocno polecam wam na odprężenie i ucieczkę od rzeczywistości. Pomimo jej znaczących wad świetnie się przy niej bawiłam, a co najważniejsze czerpałam z tego przyjemność. Autorka ma naprawdę świetny styl pisania oraz umiejętność kreacji świata przedstawionego. W ciekawy sposób wykorzystała typowe dla tego gatunku wątki. Trochę gorzej wyszło jej z bohaterami, ale mogę to wybaczyć. W końcu to jej debiut. Naprawdę udany debiut!


Za możliwość przeczytania serdecznie dziękuję wydawnictwu Genius Creations

sobota, 3 czerwca 2017

Bookhaul - maj 2017

bookhaul, maj

Oprócz tego, że w maju wiele działo się w moim prywatnym życiu - matury, szukanie stażu i składanie papierów na studia - to udało mi się nie zaniedbać ani bloga, ani czytania. Biblioteczka prężnie działała w tym czasie, a ja poznałam kilka nowych, wspaniałych historii. Czerwiec zapowiada się podobnie, ponieważ w maju przybyło do mnie całkiem sporo egzemplarzy recenzenckich, którymi chciałabym się dzisiaj wam pochwalić, a poza tym niebawem wypadają moje urodziny, więc na pewno wzbogacę się o kilka nowych pozycji. Jednak wróćmy do tematu, czyli przedstawienie wam książek, których właścicielką zostałam w ubiegłym miesiącu. Jeśli chodzi o liczby to jest ich 13 z czego 5 już za mną, 1 w trackie i 4 zrecenzowane, a są to:

  • Korona w Mroku, Dziedzictwo Ognia, Królowa Cieni i Imperium Burz Sarah J. Mass od Grupy Wydawniczej Foksal, jest właśnie w trakcie czytania pierwszej z nich, więc niebawem będziecie mogli przeczytać jej recenzje,
  • Lato Eden Liz Flanagan, od Wydawnictwa IUVI, której recenzje możecie przeczytać o tutaj,
  • Płytkie Groby Jennifer Donnelly, również od Grupy Wydawniczej Foksal, a jej recenzje znajdziecie tutaj,
  • Olga i osty Agnieszki Hałas, jw., ale jeszcze nie zabrałam się za jej czytanie,
  • Wyspa Mgieł Marii Zdybskiej, od Wydawnictwa Genius Creations która jest już za mną i aktualnie dopiero szykuje swoją opinię o niej, więc nie wiem, czy kiedy ukaże się ten post będzie na blogu,
  • Poradnik dla smoków. Jak sprawić by twój człowiek zmądrzał? Laurence'a Yeppa i Joanne Ryder, w ramach niespodzianki od Wydawnictwa IUVI, jej również jeszcze nie przeczytałam,
  • Kłamca i Szpieg Rebecki Stead, od Wydawnictwa IUVI, której recenzje znajdziecie tutaj,
  • Komandoria '54 Marcina A. Guzka, od Wydawnictwa Genius Creations, do którj nie zdążyłam jeszcze nawet zajrzeć, ale mam nadzieję zrobić to niebawem,
  • Kości Skryby Brandona Sandersona, druga z niespodzianki od Wydawnictwa IUVI, której jestem chyba najbardziej ciekawa ze wszystkich, ale niestety jeszcze nie miałam czasu po nią sięgnąć,
  • Grimm City. Bestie Jakuba Ćwieka, od Wydawnictwa Sine Qua Non, której recenzja znajduje się już na blogu, o tutaj.
Oczywiście serdecznie dziękuję wszystkim wydawnictwom za zaufanie i egzemplarze. Was z kolei zachęcam do podzielenia się ze mną waszą opinią na temat powyższych książek, które udało wam się już przeczytać. Możecie też napisać, od której chcielibyście, żebym zaczęła, bo ciekawi was moje opinia lub pochwalić się co do was przybyło w maju! :)

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...