piątek, 9 października 2015

"Dożywocie" Marty Kisiel - recenzja książki

Autor: Kisiel Marta
Tytuł oryginalny: Dożywocie
Wydawnictwo: Uroboros
Wydanie: 2015
Ilość stron: 347
Cena okładkowa: 39,99 zł
Moja ocena: 10/10

Siła wyższa bez wątpienia jest kobietą. Pech bez wątpienia jest mężczyzną, a Licho... Licho je tam wie. Poza tym płeć uczulonego na własne pierze anioła stróża z manią czystości to dla Konrada Romańczuka (głównej osoby tego dramatu) bynajmniej nie największy problem. Z połączonych mocy nadprzyrodzonego trio powstaje bowiem fatum z prawdziwego zdarzenia: klątwa ciekawych czasów. Będzie ona odtąd sprawowała dożywotni nadzór nad każdym krokiem Konrada, świeżo upieczonego spadkobiercy Lichotki, wiekowego domu z upiorną, gotycką wieżyczką rodem z kiepskich filmów grozy, oraz całym dobrodziejstwem inwentarza: nieszczęsną duszą panicza Szczęsnego, seryjnego samobójcy, poety, mistrza całorocznej depresji i haftu krzyżykowego - sztuk jedna, mackami szefa kuchni o chrupiącym imieniu, przybyłego wprost z głębin odwiecznego ZUA - sztuk minimum osiem, utopcami zawsze w nie tej łazience co trzeba - sztuk cztery, najprawdziwszą Zmorą w postaci charakternej kotki - sztuk jedna plus cztery kły i osiemnaście pazurów w pakiecie oraz wrednym różowym królikiem, niepozornym omenem straszliwej zagłady - zbiór nieprzeliczony. Tylko właściwie kto tu kogo dostał w spadku: Konrad dożywotników, czy dożywotnicy Konrada?
Z niecierpliwą wręcz niecierpliwością czekałam na drugą premierę tej książki, ponieważ zaraz po drugim skończeniu Nomen Omen byłam pewna, że debiutanckiej powieści autorki mojego życia nie uda mi się przeczytać. W notce biograficznej Kisiel doskonale podkreśliła, że Dożywocie staje się bardzo popularne z powodu jego chronicznej niedostępności, a to już musi o czymś świadczyć! Nie było jej w żadnej księgarni, ponieważ czytelnikom tak się podobała, że każdy chciał mieć swój, własny egzemplarz. Na wielkie szczęście i dzięki wydawnictwu Uroboros nawet nowo powołani do życia fani przegenialnej polskiej autorki mogę zapoznać się z perypetiami, przygodami i wpadkami wszystkich domowników Lichotki. Z głównym bohaterem powieści, czyli Konradem, zapoznajemy się w dniu wyjazdu do odziedziczonego domu i już nawet w tym momencie los niezbyt mu sprzyja, a co dopiero powiedzieć o chwili, kiedy poznał wszystkich swoich cudacznych lokatorów. Życie co rusz zrzuca na jego barki coraz to nowe, zaskakujące i nieoczekiwane przez normalnego człowieka fakty oraz zdarzenia. Każdy rozdział przedstawia nam inny etap jakby oswajania i przywiązywania się Romańczuka do zaistniałej sytuacji. W każdym z nich coraz bardziej dochodzi do niego, że planowane wcześniej wyremontowanie i sprzedanie dworku wcale nie będzie takie łatwe, jak mu się wydawało. Uświadamia sobie fakt, że to właśnie przypadek rozporządza naszym życiem i nie ważne, co uczyni zawsze wszystko będzie się chwiać od rozpaczy aż po bezgraniczne szczęście. Nic nigdy nie będzie idealne, a ludziom dokoła nigdy nie dogodzisz. Przez to wszystko nie jestem w stanie zgodzić się z zamieszczoną na okładce Nomen Omen opinią, że Marta Kisiel fabułę odkryła dopiero przy pisaniu drugiej książki. W Dożywociu może i wszystko jest chaotyczne oraz dosyć niepoukładane, ale w ten sposób mimo fantastyczności świata przedstawionego bliżej jej do naszej szarej rzeczywistości. Bo czyż nie tak właśnie jest, że nasze plany w większości przypadków biorą w łeb? Czy często po długich przemyśleniach nie zmieniamy zdania, co nieuchronnie prowadzi do spełnienia i szczęścia? Czy nasza rodzina to nie taka zgraja mieszkańców Lichotki, w której każdy całkowicie się od siebie rożni, co chwile się ktoś kłóci i nabija sobie guzy? Kiedy odrzemy postacie z ich nadprzyrodzonej natury wyjdą nam przecież zwykli szarzy ludzie tworzący trochę cudaczną i zwariowaną rodzinkę, której głową jest Konrad. To jemu w udziale przypada nadzorowanie oraz pilnowanie toku życia na tym odciętym od świata kawałku ziemi, choć nie zawsze przychodzi mu to w stu procentach. Jego niedopatrzenia prowadzą do zabawnych, zaskakujących wydarzeń oraz samego zakończenia, które dosłownie zwaliło mnie z nóg i wyciągnęło gałki oczne na wierzch. Nigdy w życiu nie spodziewałabym się takiego zwieńczenia całej akcji - jednocześnie smutnego, gorzkiego i pokrzepiającego serce
Tutaj każda pojedyncza postać zasługuje na niekończące się elaboraty o ich niepowtarzalnych charakterach - poczynając od samego zmęczonego życiem Konrada. Jawi nam się na początku, jako typowy mieszczuch z zadatkami na rasowego bohatera romantycznego z powodu swojej nieszczęśliwej miłości do tajemniczej panny imieniem Majka, ale z każdą przewróconą stroną widzimy jego powolną zmianę. Najpierw to niechętna akceptacja, że resztę życia spędzi w Lichotce niańcząc jakieś cudaczne stwory, która powoli zmienia się w poczucie szczęścia i życiowego spełnienia. Łatwo da się go wyprowadzić z równowagi. Jest wybuchowy, impulsywny oraz często daje się ponieść emocjom, jednak nigdy nie porzuca powierzonych mu zadań i niezwykle przywiązuje się do ludzi. Pierwszym bohaterem, którego spotkał w dworku była "maskotka" całej historii, czyli wspomniany wcześniej w opisie pedantyczny oraz uczulony na własne pierze anioł stróż o uroczym imieniu Licho. Również tak samo, jak nasz bohater miałam problem z odmianą czasowników opowiadając o nim, ale poza tym to nie sposób nie kochać tego dziecinnego, bardzo kreatywnego i nieświadomego brutalności świata sługi Bożego, który chciał tylko nieść pomoc wszystkim na około, a przede wszystkim Konradowi. Moje serce skradł również niby to przerażający stwór z dość nietypowym zainteresowaniem pełniącym tutaj role jako takiej pani domu przez swoje nietypowe zainteresowanie, czyli kucharzenie. Były tutaj dwie dość irytujące postacie, a jedną z nich był nieszczęsny panicz Szczęsny przedstawiający się nam jako romantyk z krwi i kości. Taki rzeczywiście jest, ale odnoszę delikatne wrażenie, że jego rola polega na wyśmianiu postawy ludzi tamtej epoki, co jakoś nie zgadza mi się z tym, co autorka sobą przedstawia. Przymykam na to oko z jasnych powodów zachowania klimatu oraz konwencji książki, albo po prostu faktu, że zrobiła to z premedytacją, ponieważ w jej książkach każda, nawet epizodyczna postać w swoim momencie wybija się aż na pierwszy plan, aby na długo pozostać w pamięci czytelnika.
I teraz chyba najgorszy punkt tej recenzji, bo opisanie stylu pisarskiego samej mistrzyni czarnej komedii. Marta Kisiel to mistrzyni używania wszelkich środków poetyckich w powieści pisanej prozą, a po wypowiedziach panicza Szczęsnego można szczerze przyznać, że nawet pisanie wierszy nie jest jej obce. Uwielbiam dosłownie wszystko, co wyjdzie spod jej magicznych palców, bo jest nie tyle genialną historią, a genialnie napisanym tekstem pod każdym względem. Czytając co chwilę wybuchałam śmiechem z różnie skonstruowanych fragmentów. Czasami były to gry słowne typu właśnie nazwanie anioła Lichem i w ten specyficzny sposób odmieniając przy nim czasowniki. Innym razem wyolbrzymienia czy rozładowanie idealnie nagromadzonego napięcia. Tego wszystkiego nie da się opisać w zaledwie jednym akapicie, bo to trzeba poznać na własnej skórze!
Po przeczytaniu tej książki moje życie jest jednocześnie pełne i puste. Pełne, bo poznałam kolejną niesamowitą, pouczającą i zabawną książkę, z której nigdy w życiu nie wyrosnę, a puste, bo przeczytałam już wszystkie do tej pory wydane książki Marty Kisiel i nie wiadomo ile czasu będę musiała czekać na kolejne. Dzięki tej kobiecie wiem, że w końcu ktoś na świecie ma takie samo poczucie humoru jak ja, moje życie nabrało niesamowitych barw i sensu oczekiwania na jej kolejne książki.

PS. Zapraszam do grupy >>> Czytelnicy Biblioteczki Suomi!

10 komentarzy:

  1. No, no, aż takich zachwytów nad tą książką jeszcze nie czytałam ^^ Mam na nią ochotę, ale nie wiem, naprawdę nie wiem, kiedy w końcu się za nią zabiorę :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zachwytów by nie było, gdyby nie było podstaw! :D

      Usuń
  2. Po okładce.. miałam chyba inne oczekiwania :)
    Pozdrawiam Iza. Niech książki będą z Tobą! :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Okładka przecudna, a książka wydaje się być stworzona dla mnie! <3
    Blondie in Wonderland

    OdpowiedzUsuń
  4. Książka musi być świetna. Chyba będę musiała się z nią zapoznać.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  5. Poznałam książkę zupełnie przez przypadek jakiś czas temu, chyba na lubimyczytać.pl Przyznaję, ze na co dzień nie czytam tego typu książek, ale ta mnie zaintrygowała. Przypomina mi trochę "Osobliwy dom pani Peregrine", w swojej wyjątkowości :) A Twoja recenzja tylko podsyciła już mój, dość duży, entuzjazm związany z przeczytaniem tego tytułu. Także chętnie przeczytam, ale nie wiem jeszcze, kiedy będzie mi to dano :)

    Pozdrawiam :) Przy gorącej herbacie

    OdpowiedzUsuń
  6. Same pozytywy słyszę o autorce to i ja się skuszę ;)
    Pozdrawiam serdecznie! ;*
    http://ravenstarkbooks.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń

Będzie mi bardzo miło, jeśli pozostawisz po sobie komentarz, ponieważ bardzo mnie to motywuje do dalszego pisania o książkach. Pamiętaj jednak, że jest to miejsce na dyskusje na temat posta, a nie spam.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...