Jak
już kiedyś wspomniałam, w przeciwności do większości
książkoholików, uwielbiam ekranizację. Traktuje je, jako takie
zderzenie dwóch zupełnie różnych spojrzeń i wyobrażeń tej
samej książki – mojego i reżysera. Oczywiście w trakcie
oglądania jestem w stanie na głos wypominać nieścisłości
wydarzeń filmowych z tymi książkowymi, nawet te najmniej ważne,
choć jestem w stanie je przeboleć. Jestem w stanie zrozumieć, że
człowiekowi, który ślęczał nad przygotowaniem filmu pewnie
równie długo, jak autor nad napisaniem książki, może nie pasować
jakiś konkretny wątek, który dodatkowo nie jest zbyt ważny, więc chcę po prostu coś z tym zrobić. Ale jednak moja anielska
cierpliwość w pewnym momencie ma się ku kresowi, więc wyciągam
swoją słynną, wirtualną siekierę i wybieram się do Stanów z
zamiarem napaści na faceta, który totalnie zniszczył ekranizacje
jednej z moich ukochanych książek. To, co zrobił ten człowiek
jest niewyobrażalnym przestępstwem, wręcz morderstwem tak
przecudownej książki!
Tylko
może jednak zacznijmy od początku, od tego co w ogóle w trawie
piszczy.
Johnny
Smith, nauczyciel języka angielskiego, uważa się za człowieka
szczęśliwego. Ma ukochaną dziewczynę, jest lubiany przez uczniów
i przekonany, że już nic złego w życiu go nie spotka. Jednak
pewnego dnia w wyniku groźnego wypadku zapada w śpiączkę, a z
powodu rozległych obrażeń mózgu lekarze nie dają mu żadnych
szans. Rodzice Johnny'ego, a w szczególności matka, która jest
zagorzałą chrześcijanką, mimo wszystko się nie poddają i nie
pozwalają synowi odejść na tamten świat. Dzięki nim i jakiemuś
ogromnemu cudowi mężczyzna budzi się po prawie pięciu latach z
niezwykłym darem – widzi przeszłość i przyszłość innych
ludzi. Potrafi przewidzieć dosłownie wszystko, więcej niż sam by
chciał. Niezwykły talent staje się dla niego przekleństwem...
Od
razu wspomnę, że po tej powieści nie spodziewałam się żadnych
ogromnych fajerwerków. Ot, zwykła spontanicznie zakupiona, w
pobliskiej Biedronce, w okolicach świąt Bożego Narodzenia, za
równowartość dziesięciu złotych, kolejna książka Kinga, które
biorę wręcz w ciemno. Jeszcze bardziej obniżyłam swoje wymagania,
kiedy autor na wstępie zaznaczył, że historia opisana w książce
jest oparta na prawdziwych wydarzeniach z historii Stanów
Zjednoczonych, a ja przecież jestem noga z przeszłości własnego
kraju, a co tu dopiero mówić o innych. Odczekała sobie około dwa
tygodnie, może więcej, na półce i wreszcie po nią sięgnęłam
i... Ta książka mnie po prostu pochłonęła by potem przeżuć,
wypluć i jeszcze dla pewności rozjechać po mnie walcem. Wszystkie
wydarzenia ogromnie mną wstrząsnęły, ale chyba mimo wszystko
najbardziej nieszczęście, które spotkało Johnny'ego. On sobie
smacznie spał, a w tym czasie całe jego życie zaczęło chwiać się
w posadach, aby runąć, kiedy tylko otworzy oczy, wraz z jakimś
cholernym darem, który nie wiadomo skąd się wziął i jeszcze
bardziej skomplikował mu życie, które Smith krok po kroczku starał
się jakoś odbudować. Nie wiem, co w nim takiego jest, ale to
postać lekko przerażająca i jednocześnie taka, której nie da się
nie współczuć – odczuwałam wobec niego zupełnie skrajne
emocje, ale w żaden sposób go nie nienawidziłam i cały czas
rozumiałam wszystkie jego decyzje. Z jednej strony chciał żyć
normalnie, jakby wcale nie był medium, a z drugiej dzięki tej
zdolności odkrył możliwość uratowania milionów ludzi.
Zachwycałam się nawet nad kreacją pozostałych bohaterów, choć
może nie wszystkich lubiłam i nie byłam zachwycona, kiedy robili
coś zupełnie irracjonalnego, bo takie właśnie są postacie w tej
książce – wszyscy popełniają jakieś błędy, zmierzają złą
ścieżką życiową lub biorą niezbyt dobry przykład z
Raskolnikowa (w książce nie ma odniesienia do niego, to tylko mi się
tak skojarzyło!)
Moje
ochy i achy na tą książką nie miały – i wciąż nie mają ;) -
końca, więc jakieś pół roku później kierowana nudą i chęcią
obejrzenia jakiegoś dobrego filmu odpaliłam na zalukaj produkcję
pod tym samym tytułem. Powitała mnie całkiem nastrojowo pasująca
do klimatu książki muzyka i w sumie na tym skończyły się plusy.
Im dalej brnęłam w ten film tym było coraz gorzej, tym więcej
scen zostało zmienionych lub pominiętych. Od razu na wstępie
reżyser kompletnie olał pewien wypadek z dzieciństwa Johnny'ego,
który jak dla mnie był zapowiedzią umiejętności, które w
przyszłości posiądzie, i scenę z kołem fortuny w lunaparku,
gdzie bohater wyczerpał cały swój zapas szczęścia, co
nieuchronnie doprowadziło do wypadku z opisu fabuły. Na bardzo
daleki plan została zsunięta matka – w książce niemiłosiernie
mnie irytowała z tą swoją manią na punkcie religii, ale tutaj jej
brak odczułam bardzo dotkliwie. Przebolałam drobną zmianę w wątku
ze śledztwem, w którym pomagał Johnny, ale jestem na nie, jeśli
chodzi o dalsze modyfikacje tej historii. Kompletnie spłycono część,
kiedy przybliżamy się do tych wydarzeń z realnego świata – w
książce do finału doprowadzono poprzez zainteresowanie głównego
bohatera tym, jak polityka zmieniła się w czasie, kiedy on był
pogrążony w śpiączce, a tutaj wszystko zawarło się w jego
nieszczęśliwym uczuciu. Straszliwie nie podobał mi się też aktor
dobrany do roli Johnny'ego i to, że reżyser zapomniał o tym, że
idea bohatera romantycznego, jakim jest Smith, nie opiera się tylko
i wyłącznie na źle ulokowanej miłości, przez co zamiast
pełnokrwistego faceta z ogromnym bagażem wyszła totalna beksa i
łajza. I wiecie, ja bym nawet przeżyła to wszystko powyżej, gdyby
nie zmieniono znaczenia tytułu i brak wytłumaczenia zachowania
głównego bohatera w zakończeniu...
Podsumowując
w jednym zdaniu mój chaotyczny wywód, bo z chęcią zostawiłabym to bez komentarza, -
błagam nie oglądajcie filmu, ale koniecznie przeczytajcie książkę!
To nie jest zwykły horror, tylko przegenialna powieść o, pomimo wątku nadprzyrodzonego, brutalności i niesprawiedliwości świata. Na pewno coś z niej wyniesiecie.
Nie widziałam filmu, a książki nie czytałam, na tę chwilę nie mam ochotę sięgać po książkę, jakoś mnie do Kinga w tym roku nie ciągnie, ale chętnie poznam kiedyś bliżej tę powieść, skoro ją tak zachwalasz :) A film sobie odpuszczę, nie będę marnować czasu na kino niewarte uwagi :D
OdpowiedzUsuńLeonZabookowiec.blogspot.com
Oj, zdecydowanie musisz ją poznać, bo inaczej będzie foch! :D
UsuńAni nie czytałam, ani nie oglądałam, więc chwilowo nie mogę się wypowiedzieć :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :*
ksiazki-mitchelii.blogspot.com
Musisz koniecznie to nadrobić!
UsuńGenialny pomysł na konfrontację! Jedyny przypadek, w którym film, który był lepszy od książki (z jakim ja się spotkałam) to "Julie i Julia".
OdpowiedzUsuńJa jeszcze się nie spotkałam :)
UsuńDobrze wiedzieć, w takim razie postaram się trzymać z daleka od tego filmu. Za to za książką się rozejrzę jak zrobi mi się więcej miejsca na półce :P
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
http://magiel-kulturalny.blogspot.com/
Czekam na Twoją opinię: :)
UsuńKsiążki nie czytałam, filmu nie oglądałam. Ale wezmę pod uwagę tytuł.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Między Stronami - KLIK
Książka bardzo mi się podobała, z tego co pamiętam film też mi się podobał, ale było bardzo dużo różnic. Co prawda staram się nie zwracać na to uwagi, bo jednak nie da się idealnie zekranizować książki, żeby niczego nie pominąć. Przynajmniej nigdy nie widziałam takiej ekranizacji. No, ale cóż, czytałam i oglądałam dobre kilka lat temu. Książka na 100% mi się podobała, co do filmu nie pamiętam.
OdpowiedzUsuńOczywiście, że się nie da, ale aż takie nagięcie fabuły to zbrodnia!
UsuńZ Kingiem się jeszcze nie zapoznałam, ale nie martw się, ja na pewno nie obejrzę filmu - bo ja nienawidzę ekranizacji :D
OdpowiedzUsuńOd niektórych aż żal się trzymać z daleka, ale ta to był wielki błąd. ^^'
UsuńNie przepadam za Kingiem. Dlatego nie sądzę, abym sięgnęła po jego książki. A filmu na pewno nie obejrzę, strata czasu :)
OdpowiedzUsuńOj zdecydowanie!
Usuń80% ekranizacji książek Kinga jest po prostu... no, słabe ;) Książkę czytałam dawno temu i jakoś mnie nie zachwycił, więc po film nie sięgnę tak czy siak.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam! Przy gorącej herbacie
No, jak to Martwa Strefa Cię ni zachwyciła? :(
UsuńNie należę do fanów Kinga (przeczytałam w całości tylko "Joyland", a wszystkie starsze horrory odkładałam po kilku rozdziałach), ale może kiedyś się do niego przekonam. I może wtedy zacznę od "Martwej strefy", skoro tak tę książkę zachwalasz :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
ilmiogattonero.blogspot.com
To jego najlepsza książka, więc zdecydowanie powinnaś chociaż spróbować :)
UsuńLubię Kinga, choć tego tytułu nie znam, może sie skuszę jak będę miała okazję :)
OdpowiedzUsuńJak dla mnie to pozycja obowiązkowa dla fanów Kinga!
Usuń