Tytuł polski: Summoner. Początek
Tytuł oryginalny: Summoner. The Novice
Seria: Summoner #1
Tytuł oryginalny: Summoner. The Novice
Seria: Summoner #1
Wydawnictwo: Jaguar
Wydanie polskie: 2015
Wydanie oryginalne: 2014
Wydanie polskie: 2015
Wydanie oryginalne: 2014
Liczba stron: 420
Moja ocena: 5/10
Pierwsze, niecałe dwa miesiące nowego roku kalendarzowego obfitowały w same genialne lektury, które pochłaniałam jedna za drugą. Niestety w końcu musiałam trafić na książkę, która może nie kompletnie, ale bardzo mocno zawiodła moja oczekiwania względem niej. Pewnie były nieco wygórowane ze względu na porównanie do moich ukochanych Zwiadowców, ale mimo wszystko Summoner. Początek do pięt im nie dorasta, a Taran Matharu nie jest kolejnym objawieniem fantastyki młodzieżowej.
Piętnastoletni Fletcher jest sierotą wychowaną przez miejscowego kowala, który odnalazł go jako nagie niemowlę w śniegach niedaleko bram wioski. Skóry leżą wysoko w górach, odcięte od świata i niewiele wiadomości ze stolicy dociera do nich. Jednak pewnego targowego dnia pojawia się tam weteran, który z braku lepszego zarobku, sprzedaje swoje pamiątki z wojny przeciwko orkom. W ramach podziękowania za przysługę chłopiec otrzymuje od niego księgę, która należała kiedyś do maga bojowego zajmującego się tajemniczymi badaniami. Za jej sprawą życie Fletchera zmienia się o sto osiemdziesiąt stopni.
Jedno Taranowi Matharu muszę przyznać na plus - żadnej z tych genialnych lektur, którymi rozpoczęłam ten okres, nie przeczytałam w tak ekspresowym tempie. Z drugiej jednak strony nie jest to podyktowane świetną zabawą, którą otrzymałam podczas lektury a faktem, że nie potrzebowałam zastanawiać się nad każdym zdaniem, a nieubłaganie brnęłam przez fabułę, w większości przypadków wiedząc co się zaraz wydarzy. Summoner. Początek to mieszanina wątków ze wszelkich możliwych, znanych już nam powieści fantastycznych na przykład serii o Harrym Potterze, Zwiadowcach a nawet znalazłoby się coś z Władcy Pierścienia. Nie ma w niej krzty oryginalności i czuć to od samego początku do samiutkiego końca, którego swoją drogą również się spodziewałam od mniej niż połowy książki.
Wbrew wszystkiemu bardzo polubiłam postać Fletchera oraz Berdona, kowala który go wychował. To chyba jedyni wartościowi bohaterowie w całej książce. Chłopak może jest nieco nieśmiały, niepewny siebie i niedokształcony, ale potrafi zaskoczyć wszystkich swoim sprytem, błyskotliwością, miłym usposobieniem, empatią oraz hartem ducha. Zaś jego opiekun jest surowy, ale robi to wszystko dla dobrego swojego wychowanka. Pełno w nim miłości do jedynego towarzysza i pomocnika przy pracach. Jak dla mnie było go zdecydowanie za mało w tej książce. Pozostali bohaterowie w żaden sposób nie wryli mi się w pamięć, ponieważ autor zrobił z nich typowych przedstawicieli grona, w którym się obracają - zadufana w sobie szlachta oraz naiwny względem nich plebs. Nawet niezwykle zachwalany i reklamowy demon Ignatius jakoś specjalnie nie podbił mojego serca, choć wywoływał salwy śmiechu. Niestety tylko czasami.
Debiutancką powieść Tarana Matharu czyta się całkiem przyjemnie i szybko, a główny bohater potrafi podbić nawet zatwardziałe serca, ale niestety na tym jej plusy się kończą. Jest okropnie schematyczna oraz wyraźnie da się w niej wyczuć nawiązania do innych dzieł literatury fantastycznej, niekoniecznie w pozytywnym znaczeniu. Poza tym postacie drugoplanowe są nijakie i płaskie. Doceniam jednak starania autora o jak najlepsze przygotowanie świata przedstawionego. Decyzje o sięgnięciu po Summoner. Początek pozostawiam jednak w waszych rękach, ponieważ nie wiem, czy bardziej ją odradzać, czy jednak polecać. Zapewne, gdybym przeczytała ją jakieś dwa lata wcześniej to byłabym totalnie zakochana.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Będzie mi bardzo miło, jeśli pozostawisz po sobie komentarz, ponieważ bardzo mnie to motywuje do dalszego pisania o książkach. Pamiętaj jednak, że jest to miejsce na dyskusje na temat posta, a nie spam.