Tytuł polski: Powstanie
Tytuł oryginalny: Rising
Seria: Wojny Alchemiczne #1
Tytuł oryginalny: Rising
Seria: Wojny Alchemiczne #1
Wydawnictwo: Sine Qua Non
Wydanie polskie: 2017
Wydanie oryginalne: 2015
Wydanie polskie: 2017
Wydanie oryginalne: 2015
Liczba stron: 430
Moja ocena: 9/10
Wyobraź sobie moment, w którym od pierwszego wejrzenia zakochujesz się w danej książce. Od samego momentu ujrzenia jej okładki wiesz, że będzie czymś niesamowitym i wprost nie możesz się oprzeć, aby po nią sięgnąć. W końcu przychodzi ten długo oczekiwany dzień, możesz się z nią zapoznać. W pełni delektujesz się każdą chwilą spędzoną podczas lektury, ponieważ całkowicie spełnia ona twoje oczekiwania. Potem przychodzi koniec. Zwiastuje oczekiwanie na kolejny tom przygód bohaterów, którzy zawładnęli twoim sercem. Tak, niekiedy oczekiwanie na dalszy ciąg to istna katorga. Umysł sam rwie się do tworzenia własnych wersji tego, co mógł napisać autor i czy na pewno czegoś nie sknocił. Na szczęście w większości przypadków nasza ciekawość zostaje zaspokojona całkiem szybko. Wydaje mi się, że tak przynajmniej jest w przypadku serii o Wojnach Alchemicznych - nieco ponad pół roku oczekiwania. Czy było warto? Owszem.
Po zniszczeniu Wielkiej Kuźni w Nowym Amsterdamie, bohaterowie obierają całkowicie odmienne kierunki. Udający zwykłego klakiera, Jax, zostaje wcielony do armii zmierzającej na oblężenie twierdzy Nowej Marsylii. Jednak jest to tylko przykrywka - tak naprawdę mechaniczny poszukuje mitycznej Nibylandii, krainy wolnych klakierów, którą rządzi królowa Mab. Upatruje w niej szansy na wyzwolenie swoich braci. Była wicehrabina de Laval, Berenice zostaje pojmana przez agentów Gildii Zegarmistrzowskiej i w odosobnieniu oczekuje swojego wyroku. Tymczasem francuska armia przygotowuje się do, z góry skazanej na porażkę, wojny z Holendrami.
Przyznam, że oczekiwałam iż od samego początku Ian Tregillis rzuci mnie na głęboką wodę, w sam środek szybko pędzącej akcji. Ku mojemu zdumieniu wszystko rozwija się dosyć wolno, a zwłaszcza pierwszy rozdział. Tak, jak wcześniej punkty widzenia, z których opowiada nam historię, są trzy - Jax, Berenice i tym razem nie pastor Visser, a dowódca francuskich wojsk, porucznik Hugo Longchamp. To właśnie jego narracja na początku niesamowicie mnie znużyła, ale w miarę postępu w czytaniu przyzwyczaiłam się do niej. Była podobna do opowieści duchownego, równie przytłaczająca. Jestem w stanie całkowicie ją zrozumieć, ponieważ mężczyzna jest przytłoczony przez ogromny obowiązek, który jest jednocześnie jego przekleństwem. Poza tym książka całkowicie mnie pochłonęła. Poza jednym wątkiem, dalszym ciągiem historii Jaxa i Berenice jestem całkowicie zaskoczona i zdumiona - podobnie, jak niesamowitą zmianą w jednym z nich.
W pierwszej części Jax był mocno niezdarnym, dopiero co uwolnionym od przymusu spełniania swoich obowiązków, klakierem. Bardzo szybko zdradził, że odzyskał wolność i musiał uciekać, a potem ukrywać się. Teraz udawanie poddanego idzie mu zdecydowanie lepiej, a poza tym wreszcie ma konkretny cel i podąża w jego stronę. Bardzo podobały mi się jego nieskrępowane przez gaes myśli. Rozważał różne aspekty swojego życia i zachwycał się pierwszymi doznaniami. Najbardziej jednak zaskoczył mnie na sam koniec. Pokazał, że jest twardy, nie da sobie w kaszę dmuchać, a dla swoich ideałów jest w stanie poświęcić naprawdę wiele.
Trochę mniej jestem zachwycona postaciami Berenice i królowej Mab, choć Francuzka zasługuje na zdecydowanie lepszą ocenę ode mnie. Pomimo odsunięcia od stanowiska szpiegmistrzyni i wygnaniu z kraju, nadal walczy o jego wolność. Osiąga całkiem spory postęp w swoich badaniach nad klakierami. Jednak nie zobaczyłam w niej jakiś specjalnie dużych zmian. Wciąż ucieka paląc za sobą wszystkie mosty oraz myśli tylko i wyłącznie o dobru swojego kraju. Bierze pod uwagę jedynie skrajne rozwiązania. Nie szuka kompromisów. Miała w sobie więcej potencjału, który mam nadzieję ujrzy światło dzienne w kolejnej części. Jednak była zdecydowanie ciekawszym bohaterem niż władczyni wyzwolonych klakierów. Odkąd tylko przeczytałam pierwsze zdania o Mab wiedziałam, że nie będzie tak wspaniała, jak się głosi. Spodziewałam się, że kraina wolnych klakierów będzie tylko mrzonką, ale nie spodziewałam się, jak daleko się posuwa, aby nim władać. Jej historia też nie była jakoś specjalnie ciekawa. Nie wzbudziła we mnie ani krzty sympatii.
Kolejna część Wojen Alchemicznych okazała się być całkiem ciekawą lekturą, która niezwykle mnie zaskoczyła. Momentami na plus, momentami na minus. Jednak posiada zdecydowanie więcej zalet niż wad. W tym momencie jestem niesamowicie zachwycona postacią Jaxa, który zaimponował mi swoją metamorfozą i mimo iż posiada dość sztampowy cel to bezwzględnie do niego dąży. Z drugiej strony jestem zawiedziona wątkiem Nibylandii, który był mocno przewidywalny, ale jestem w stanie go zaakceptować. Mimo to serdecznie polecam wam całą serię, bo z wielką niecierpliwością oczekuje kolejnego tomu.
Za możliwość przeczytania serdecznie dziękuję Wydawnictwu Sine Qua Non.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Będzie mi bardzo miło, jeśli pozostawisz po sobie komentarz, ponieważ bardzo mnie to motywuje do dalszego pisania o książkach. Pamiętaj jednak, że jest to miejsce na dyskusje na temat posta, a nie spam.