sobota, 30 czerwca 2018

podsumowanie maja


Wciąż mam ogromne zaległości w pisaniu opinii o książkach, dlatego moja aktywność na Biblioteczce ostatnio ogranicza się tylko i wyłącznie do tego. Momentami trudno jednak skupić się przez długi czas na jednej rzeczy, więc dla odmiany i odprężenia postanowiłam wspomnieć trochę o pozycjach, z którymi spędziłam maj.

O dziwo, okazał się to być całkiem dobry miesiąc zarówno pod względem czytelniczym, jak i prywatnie. Znalazłam ciekawszą pracę niż kasa, choć nadal nie jest to zajęcie marzeń. Poza tym udało mi się zaliczyć zmorę tego semestru, czyli rachunek prawdopodobieństwa. No i w końcu przeczytałam siedem, całkiem fajnych książek.

Zaczęło się od Tancerzy Burzy Jaya Kristoffa, która ma dość specyficzny klimat, ale całkiem się polubiliśmy. Zmusiła mnie do wytężenia umysłu. Spragniona dobrego thrilleru, szybko pochłonęłam Autopsję Tess Gerritsen i jak pewnie się domyślacie, ani trochę się nie zawiodłam. Następnie podeszłam do dwóch ciężkich książek z rzędu, które okazały się naprawdę rewelacyjne. Każda na swój sposób. Krótka Historia Czasu wymagała ode mnie naprawdę wiele uwagi, ze względu na mnogość przywoływanych praw fizyki czy też wydarzeń z historii nauki, a Mała Baletnica wywoła wiele skrajnych emocji w związku z tematyką powieści Wiktora Mroka. Na odprężenie po takiej dawce wiedzy i uczuć sięgnęłam po morską opowieść spod pióra Pauliny Kuzawińskiej, czyli Zaklęcie na wiatr. Była to książka po prostu okej, jakoś szczęgólnie mnie nie zachwyciła. Miasto świętych i złodziei miało w sobie potencjał na naprawdę genialną powieść, ale zostało to zaprzepaszczone przez wątek kryminalny. Zdecydowanie miała więcej do pokazania w kwestii problemów społecznych Afryki. I jeszcze pod koniec miesiąca poznałam Pudełko z guzikami Gwendy, czyli jedną z najnowszych powieści Kinga, w duecie z Charizmarem, która była całkiem ciekawa i bardzo ładnie napisana.

Ostatnio wszystkie miesiące bywają dla mnie pełne wrażeń i pewnie raczej szybko się to nie zmieni. Jednak mimo wszystko fajnie czasem spojrzeć w wstecz i przekonać się, że mimo wszystko wypadło się naprawdę dobrze. A z czerwcem może być nieco gorzej...

niedziela, 24 czerwca 2018

fantazmaty


Każda książka ma swoją własną historię. Mniej lub bardziej zawiłą czy też prostą albo skomplikowaną. Jeśli chodzi o same Fantazmaty to tekst o nich miał się pojawić już dawno temu, ale trafiły do mnie w złym momencie. Sami wiecie, jak wyglądało u mnie ostatnie sześć miesięcy. Na szczęście teraz już wszystko powoli się układa i mogę nadrabiać cholernie duże zaległości.

Fantazmaty to konkurs, w którym nagrodą jest publikacja autorskiego opowiadania w obszernej antologii. Nie za bardzo wiem, jak ugryźć krótki opis jej tematyki, ponieważ sama nazwa mówi o tym wszystko. Będziemy mieli tutaj do czynienia z głęboki fantasy, przez coś luźniejszego aż po science fiction. A co najciekawsze spotkamy tutaj nawet bardzo uznanych polskich autorów, jak Jacek Łukawski, Paweł Majka czy Agnieszka Hałas.

Wszystko zaczyna się od spotkania z ciekawą wizją przyszłości, w której główne role odgrywają podróże w czasie oraz bunt. O dziwo, wbrew mojemu ogromnemu zniechęceniu względem innej książki Majki, ta historia niesamowicie mnie zaciekawiła.

Gdzieś krótko po niej wpadł genialnie baśniowy tekst, który spodobał mi się najbardziej ze wszystkich. Łączył w sobie brzydotę naszego świata z elementami magicznymi.

Kilka tekstów niesamowicie poprawiało humor - między innymi historia babci, która nie mogła umrzeć czy dziecka super bohaterki z talentem do wprowadzania w rzeczywistość swoich snów oraz smoczego dentysty. Bardzo miło wspominam również naddźwiękowy pociąg oraz demony wydobywające się z wnętrza czarnego karła. Wspomnę jeszcze o nieco przerażającej historii śmierci matki z Panem Kukiełką w roli głównej, czy świetnie dopracowanej fabuły z niesamowitymi zwrotami akcji w Księdze Daat, a także bardzo interesujące próby odtworzenia neandertalczyków.

O dziwo, w Fantazmatach podobały mi się właściwie wszystkie teksty. Oczywiście były te lepsze i gorsze, ale żadne jakoś szczególnie mnie do siebie nie zniechęcił ani nie oburzył. Każdy miał w sobie coś, co sprawiało, że chciałam czytać dalej. Naprawdę rzadko tak bywa, więc tym bardziej z czystym sumieniem mogę wam gorąco polecić ten zbiór. Zwłaszcza, że jest on dostępny za darmo na stronie akcji. Mam nadzieję, że skorzystacie z tej okazji, bo naprawdę warto.

poniedziałek, 18 czerwca 2018

do zobaczenia w kosmosie - jack cheng


Od kilku miesięcy mam obsesje na punkcie kosmosu. Z zapartym tchem obserwuje wszelkie newsy o odkryciu nowych planet oraz gwiazd, wysłaniu kolejnych sond, nawet teorii spiskowych odnośnie życia pozaziemskiego czy wręcz już mistycznej planety Nibiru, która ma przynieść naszej zagładę. Chętniej sięgam po powieści z nurtu fantastyki naukowej. Nic więc dziwnego, że nie mogłam przejść obojętnie obok historii chłopca, podzielającego moje zainteresowanie. Nawet, jeśli od początku nie spodziewałam się po niej niczego wybitnego.

Trzynastoletni Alex na swoim złotym iPodzie nagrywa wiadomości o życiu na Ziemi. W tym samym czasie buduje rakietę. Wyśle je w kosmos podczas najbliższego konwentu miłośników astronomii, na który wybiera się wraz ze swoim psem Carlem Saganem. Oprócz świetnej zabawy, wycieczka przyniesie mu konfrontacje z trudnymi sprawami rodzinnymi.

Jeszcze zanim rozpoczęłam historię Alexa - wiedziałam, że nie powinnam mieć wobec niej wielkich oczekiwań. Moje prognozy się sprawdziły i okazała się to być jak dla mnie nieco naiwna opowieść dla młodszego czytelnika. Odnalazłam w niej jednak kilka morałów, które dla grupy docelowej będą naprawdę ważne. Przede wszystkim, że nie warto się poddawać po pierwszej próbie, ale także podkreślenie ogromnego znaczenia szczerej i kochającej się rodziny w dorastaniu dziecka. Gdybym jeszcze miała wspomnieć o minusach, to najbardziej rzucił mi się w oczy fakt, że dziecko bez opieki zjechało dużą część USA, a mimo to nikt się tym nie zainteresował. Do tego na swojej drodze spotykało samych życzliwych ludzi... Trochę to zbyt utopijne.

Alexa pozostawiono samopas. Nikt nie zwracał na niego większej uwagi. Przez długi czas świetnie radził sobie sam, ale pewnych spraw jedenastolatek nie jest w stanie ogarnąć w pojedynkę. Szkoda mi go, ponieważ najbliżsi potrzebowali reakcji z zewnątrz, aby w końcu doprowadzić ich sytuacje życiową do porządku.

Z pozostałych postaci chyba najbardziej polubiłam Terrę. Dziewczynę o nieszablonowym sposobie myślenie, a także mocnym charakterze. Z kolei najmniej brata Alexa, dla którego bardziej liczyła się kariera niż własna rodzina.

W tym miejscu warto też wspomnieć o oryginalnym oraz ciekawym sposobie przedstawienia fabuły. Jest to w pewnym sensie forma epistolarna - każdy rozdział to skrypt nagrań z iPoda Alexa.

Do zobaczenia w kosmosie było dokładnie tym czego spodziewałam się po tej powieści. Świetnie nadaje się dla młodszych czytelników, którzy odnajdą w nim wiele morałów ważnych w ich okresie życia. Niektóre wątki wydają się zbyt idylliczne, ale książka nadrobia to między innymi fajnymi bohaterami czy też nietypowym prowadzeniem narracji. Świetnie spędziłam z nią czas.


środa, 13 czerwca 2018

miasto świętych i złodziei - natalie c. anderson


W trakcie kontynuowania swoich poszukiwań thrillera idealnego, którego nie napisałby któryś z już znanych mi autorów, natrafiłam na wiele naprawdę pozytywnych słów o Mieście Świętych i złodziei. Gdzieś wśród nich przewinęło się nawet porównie do bezkonkurencyjnej trylogii Stiega Larssona. Ostatecznie przekonała mnie ono w tym, że powinnam sięgnąć po powieść Natalie C. Anderson, choćby żeby przekonać się ile w tym prawdy. Mimo, że doskonale zdaje sobie sprawę, ile są warte takie rekomendacje.

Przed pięcioma laty matka Tiny została zamordowana w gabinecie swojego wysoko postawionego przełożonego. Od tamtej pory w imię zemsty szesnastolatka, wraz z pomocą ulicznego gangu, nieubłaganie dąży do wymierzenia mu sprawiedliwości. Gdy zaczyna wcielać długo przygotowywany plan w życie, przez jeden mały błąd wszystko bierze w łeb, a ona zmuszona jest do rozważenia, że to ktoś inny nacisnął wtedy spust.

Miasto Świętych i Złodziei to powieść sensacyjna, która zdecydowanie lepiej wypada pod względem poruszanych problemów społeczności afrykańskiej niż samym wątku kryminalnym. Większość wydarzeń, faktów czy nawet sama tożsamość zabójcy i jego motyw jakoś nieszczególnie mnie zaskoczyły. Nie było tego szoku po ujawnieniu całego rozwiązania. Przyjęłam je z obojętnością. Inaczej sprawa ma się co do zarysu świata, w którym przyszło żyć głównej bohaterce. Ucieczka z ogarniętej wojną ojczyzny, lata spędzone u boku bogatej rodziny jako przedstawiciel służby, a następnie życie w slumsach, wstąpienie do ulicznego gangu, wieloletni trening, a nawet powrót do ojczyzny i poznanie prawdy o swoich korzeniach. Anderson opisała to wszystko w bardzo zgrabny oraz barwny sposób. Niestety nie wystarcza to abym bezapelacyjnie zakochała się w tej książce, a szkoda. Ogromna szkoda, bo był na to potencjał.

Wbrew pozorom moim ulubionym bohaterem zostaje największa nieobecna całej historii, czyli matka Tiny. Anju to niezwykle silna kobieta, która pomimo przeciwności losu i piekła, która przeszła w Kongu, nie boi się mówić prawdy i pogrążania złych ludzi. Robi wszystko, aby uchronić swoje córki przed tym, co spotkało ją samą. Tina ma od niej zupełnie inny charakter - jest niesamowicie prostolinijna, niustępliwa, lubi chadzać własnymi ścieżkami i przestrzegać swoich zasad. Kiki jest niezwykle mądra i ambitna. Szkoda, że jej postać zyskała małe pole do popisu. Poza tym bardzo polubiłam również Michaela - chłopaka z bogatego domu, ale nie bojącego się ubrudzić sobie rąk i zapatrzonego w swojego ojca - czy geniusza komputerowego i jednocześnie najprawdziwszego geja, Boyboya. Właściwie każdy bohater odgrywający jakąś ważniejszą rolę ma całkiem nieźle zarysowany charakter i ciekawą historię.

Powieść Natalie C. Anderson ma właściwie dwie strony medalu. Z jednej strony słaby główny wątek kryminalny, a z drugiej genialne tło społeczne, poruszone wiele problemów ludności Czarnego Kontynentu oraz ciekawi bohaterowie. Sprawia to, żę nie do końca jestem pewna co powinnam o niej sądzić. Na pewno nie mogę jej nazwać genialną, ale myślę, że chyba jednak warto sięgnąc i poznać historię Tiny, a nuż wy się w niej zakochacie. Tego nie wykluczam, ale ja widzę w niej to znaczące niedocięgnięcie.

piątek, 8 czerwca 2018

mała baletnica - wiktor mrok


Wielkrotnie pisałam już o zmianach, jakie zachodzą w moim guście czytelniczym w przeciągu ostatnich dwóch trzech lat. Zdarza mi się już sięgać po młodzieżówki, ale coraz rzadziej. Raczej szukam historii z przesłaniem, poruszających ważne tematy społeczne, klasyków czy po prostu poważniejszej fantastyki i horroru, a także - już w tej chwili sporadczynie - thrillerów. Po przeczytaniu tekstu, a właściwie już samego opisu fabuły, dojdziecie do tego, w których z tych punktów idealnie wpasowuje się Mała Baletnica i mam nadzieje, że zrozumiecie, dlaczego nie mogłam przejść obok niej obojętnie.

W trakcie dochodzenia w sprawie zabójstwa kobiety z prestiżowej, moskiewskiej dzielnicy policyjni śledzczy trafiają na trop dużej afery z pedofilią w tle. Niebawem okazuje się, że ofiara była zamieszana w produkowaniu na ogromną skalę pornografii z udziałem dzieci w wieku od sześć do piętnastu lat. Pomiędzy nieustępliwym dążeniami do ujawnienia odpowiedzialnych za rosyjskie child porn industry, od kuchni przedstawiane są realia jego prowadzenia na przestrzeni lat. Cała historia oparta jest na prawdziwych wydarzeniach.

Wiktor Mrok okazałby się bardzo rzeczowy i rzętelny w przedstawieniu faktów oraz ciągu wydarzeń fabuły. Trzeciosobowy narrator, pomimo wielu wstrząsających scen, nie daje się ponieść emocjom. Samo śledztwo jest przedstawione w bardzo szczegółowy i interesujący, a także wielokrotnie zaskakuje faktami, do których dochodzą funkcjonariuesze rosyjskiej policji oraz samą tożsamością mordercy kobiety. Ze strony przemysłu pornograficznego również wszystko zostało dopięte na ostatni guzik - sprawa rodziców, przekonania dzieci do pozowania czy pierwszych kroków tego biznesu w internecie. Wszystko to sprawie oczywiście, że na pewno nie jest to historia przeznaczona dla osób o słabych nerwach i szczególnie uwrażliwionych na krzywdzę najmłodszych. Uważam jednak, że ze względu na sam poruszany temat warto zapoznać się z Małą Baletnicą. Niestety w tym wszystkim wkradł się dość znaczący błąd, na który muszę zwrócić uwagę - na początku książki otrzymujemy informacje, iż bohaterka przyszła na świat w 1982 roku, a główna oś fabularna ma miejsce w 2017. Tymczasem cały czas wspomina się, iż ma około 45 lat, kiedy tymczasem powinna ich mieć dokładnie 35.

Fabuła oraz sposób opowiedzenia historii genialnie wyszło autorowi, jednak jako najlepszy element całości wymieniłabym bohaterów. Przede wszystkim Anastazję, wokół której kręci się cała historia, wraz z jej mrocznym dzieciństwem oraz Sewarę. Niezwykle wrażliwą i silną policjantkę, która posiada niezwykły niezwykły talent do interakcji międzyludzkich. Alona ze swoim pracoholizmem oraz cudownymi relacjami z mężem. Żartwoniść i imprezowicz Sasha, który zawsze doskonale przykłada się do swoich zadań. Nawet postacie ściśle związane z child porn industry posiadali mniej lub bardziej rozbudowane charaktery.

Mała Baletnica jest książką, która porusza bardzo ważny i kontrowersyjny problem społeczny. Autor postarał się, żeby w trakcie przedstawiania nam tych wydarzeń narratora nie ponosiły zbytnio emocje, przelał te uczucia na odpowiednich bohaterów. Widać również starania o zaciekawienie czytelnika oraz świetny research. Zaś właśnie te postacie są według mnie najważniejszym atutem powieści. Jak pisałam wyżej polecam zapoznanie się z nią, choćby ze względu na poruszaną tematykę. Tutaj została przedstawiona we właściwy oraz wciągający sposób.


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...