piątek, 28 grudnia 2018

i co z tym 2019?

Nieubłaganie zbliża się koniec dotychczasowego roku. Prywatnie dla mnie ciężkiego roku, co niestety odbiło się na Biblioteczce. Zgubiłam gdzieś zapał do blogowania i utonęłam w morzu zaległych recenzji. Z drugiej jednak strony wydarzyło się również bardzo dużo dobrego w tym czasie... O tym jednak już w samym podsumowaniu, które pojawi się jakoś na początku stycznia (miejmy nadzieję!). Dzisiaj odkładam na bok te wszystkie teksty, które już dawno powinny się tutaj pojawić, żeby opowiedzieć wam o tym, co planuję na następne 365 dni, żeby mój blog w końcu funkcjonował normalnie, a przede wszystkim, żebyście chętniej go odwiedzali.

Znowu recenzja, meh...

Przede wszystkim chciałabym odkopać się z zaległości, o których cały czas piszę. Mam kilkumiesięczne tyły, jeśli chodzi o recenzowanie. Uwierzcie mi albo nie, ale książki, o których piszę teraz, czytałam w wakacje. Czasem sprawia mi to trudność, bo muszę się trochę nagłowić, żeby przypomnieć sobie co o niej myślałam, a czasem jest mi naprawdę miło, że tyle pamiętam po tak długim czasie. Gdy już do tego dojdę, chciałabym już na bieżąco pisać opinie, a poza tym wrócić wreszcie do postów okołoksiążkowych, co na pewno urozmaici nam Biblioteczkę.

A przeczytałaś to już? Nie.

W miarę możliwości planuje pozbyć zalegających na moich półkach stosów nieprzeczytanych książek. Zbierają się już od kilku lat, ale w końcu powiedziałam sobie dość i od około dwóch miesięcy nie kupiłam żadnej nowej pozycji. Myślę, że pomocne w tym przypadku będą wyzwania czytelnicze, o których również zrobię osobny post w najbliższym czasie, oraz maratony czytelnicze. Zamierzam wziąć udział w co najmniej dwóch i być może zorganizować jakiś sama.

A to nie miało być tylko o książkach!

Do tego zamierzam wprowadzić w życie plan, który chodzi mi po głowie od ładnych kilku lat. Wreszcie do Biblioteczki zawitają inne tematy niż literatura. Chciałabym zacząć pisać więcej o filmach, serialach czy muzyce, które również są ważnymi elementami mojego życia. A może zainteresowałby was temat kosmosu albo uroczych zwierzaków czy pociągów? ;) Mogę się również wypowiedzieć na tematy bardziej związane z moim życiem, choć za żadne skarby nie przejdę na blog lifestylowy.

Święta, święta... a ta dalej ten sam wiosenny nagłówek...

Od dawna planuję duże zmiany w kwestiach technicznych Biblioteczki. Niebawem zabieram się za odświeżenie nie tylko nagłówka, ale również szablonu czy loga. Pójść bardziej w minimalizm. Myślę też o przeniesieniem się na Wordpressa. Gdzieś tam z tyłu głowy siedzi mi również własna domena. Dużo pracy przede mną!

Cel: uczelnia artystyczna

I jeszcze na sam koniec, coś niekoniecznie związanego z samym blogowaniem, a z moją karierą zawodową. Przez ostatni rok po maturze mnóstwo się o sobie nauczyłam. Wiem już do czego dążę i co na sto procent chciałabym robić w życiu. Kierunek, który obecnie studiuję jest w pewien sposób związany z tą ścieżką, ale będąc jedynie specjalizacją niekoniecznie mi wystarcza. Dość mocno się przejechałam na tym wyborze, ale dokończę je, bo szkoda mi pieniędzy i czasu, które w nie włożyłam, a potem wybiorę lepiej. Na studia magisterskie zamierzam się wybrać już na uczelnie artystyczną, która lepiej przygotuje mnie do roli grafika niż studia typowo informatyczne. Do tego jednak potrzebne jest mi portfolio. Jestem już na półmetku drogi do zdobycia tytułu licencjata, więc gdzieś tam miga mi temat pracy oraz wyboru dalszej drogi edukacji, więc wypadałoby się w końcu za to wziąć.

Miniony rok był czasem, kiedy uczyłam się siebie. Z tego powodu gdzieś po drodze zgubiłam, to co mnie przywiodło tutaj. Na kolejny postanowiłam wyznaczyć dość spore cele, żeby to coś odnaleźć i mam nadzieję, że tym razem nie będą to jedyne puste słowa.

wtorek, 18 grudnia 2018

łzy mai - martyna raduchowska


Dziwnym zrządzeniem losu przeczytałam dwie książki Martyny Raduchowskiej pod rząd i gdybym miała możliwość to również od razu sięgnęłabym po kolejną. Tym razem autorka przedstawia nam zupełnie inne oblicze swojej twórczości. Zamiast zbuntowanej nastolatki w świecie magii i demonów mamy futurystyczną przyszłość w antyutopijnych klimatach. Jak autorka poradziła sobie z tak odmiennym uniwersum? Już śpieszę z odpowiedzią.

Jared jako jedyny przeżył zamach na główną siedzibę Beyond Industries, podczas którego zdradziła go jego własne replikantka, Maya. Po powrocie do służby nie chce żadnych cyborgów i androidów w swoim zespole, a o to niestety trudno w świecie, w którym technologia jest wszechobecna. Tymczasem po New Horizon grasuje morderca nieuchwytny dla wszelkich policyjnych wynalazków. Ofiarą jest kobieta ze snów Jareda - czyżby to on sam był sprawcą?

New Horizon - miasto, w którym dzieje się akcja Łez Mai to smutne miejsce. Po buncie sprzed trzech lat zostało podzielone na dwie części, ale nawet po tej właściwej wciąż zostały ślady rebelii, a ludzie są wiecznie inwigilowani. Druga strona muru zaś została odcięta od świata i wyjęta spod prawa. Mieszkają tam ci, którzy poddali się uzależnieniu od reinforsyny, która w teorii ma ulepszać komórki mózgowe, tymczasem w rzeczywistości jest odwrotnie. Jednak dla androidów to jedyna szansa na odczuwanie. W taki właśnie sposób Martyna Raduchowska stworzyła niesamowity świat przedstawiony, od którego nie mogłam się oderwać, do tego wplotła w niego wątek kryminalny, którego rozwiązania nie sposób przewidzieć. Gdzieś miedzy wierszami można doszukać się również rozmyśleń nad naturą człowieczeństwa w obliczu tak ogromnej ilości modyfikacji ludzkiego ciała oraz sztucznej inteligencji. Jest to moim zdaniem jedna z największych zalet tej historii obok bohaterów.

Jarek Quinn jest kompletnie zagubionym oraz osamotnionym człowiekiem. Długie leczenie i rehabilitacja zmieniły jego życie o sto osiemdziesiąt stopni - jego rodzina się rozpadła, a on sam czuje się obco we własnym ciele. Przez to nie dziwi mnie jego zgorzknienie i sentymentalność. Najlepiej pracuje mu się, jak przed laty, czyli bez tych wszystkich nowinek technologicznych, co niesamowicie przydaje się przy śledztwie w sprawie nieuchwytnego mordercy. Bardzo, ale to bardzo nie polubiłam jego żony, która karierę postawiła ponad rodziną. Podobnie, jak jego terapeutka Meredith, która knuła za jego plecami. Jolene zjednała mnie swoim zainteresowaniem metodami śledczymi Jareda. Na koniec została mi tytułowa bohaterka, która również bardzo przypadła mi do gustu, w szczególności walką o Jareda oraz swoje jestestwo.

Łzy Mai podbiły moje serce właściwie wszystkim. Począwszy od koncepcji świata przedstawionego poprzez oś fabularną i bohaterów, a skończywszy na drugim dnie, czyli pytaniu o istotę człowieczeństwa. Trudno mi się było w nią wciągnąć, ale potrzeba było zaledwie kilkudziesięciu stron, żebym nie mogłam się oderwać. Szczerze polecam wszystkim miłośnikom fantastyki naukowej oraz dystopii, a przede wszystkim fanom autorki. To zupełnie inne wydanie Raduchowskiej, ale nadal zachwycające.

czwartek, 13 grudnia 2018

demon luster - martyna raduchowska


Swoją przygodę z twórczością Martyny Raduchowskiej rozpoczęłam właściwie tylko i wyłącznie przez skojarzenie z Martą Kisiel oraz genialnie zaprojektowaną przez Dominika Brońka okładkę. Wiedziałam, że w tym przypadku intuicja mnie nie zmyli i dostanę dokładnie to, czego po niej oczekuję. Nie pożałowałam tej decyzji, bowiem Szamanka od umarlaków w pełni zaspokoiła moje wymagania. Świetnie zbudowana fabuła oraz świat przedstawiony, do tego genialny humor i ciekawa główna bohaterka. Wszystko to sprawiło, że nie mogłam się doczekać drugiego tomu, a dziś w końcu mogę opowiedzieć wam o swoich wrażeniach. Czy Demon Luster był równie świetny? A może dopadła go klątwa drugiego tomu?

Dusza Mikołaja utknęła po drugiej stronie lustra, a na Idzie wisi odpowiedzialność przeprowadzenia jej na tamten świat. Inaczej sama odejdzie w nicoś. Gdy dziewczyna na własnej skórze zaczyna odczuwać pierwsze zapowiedzi marnego końca, bierze się do poszukiwań sposobu na wyrwanie Kwiatkowskiego z sideł demona. Musi to robić za plecami ciotki Tekli, ponieważ ta wciąż uparcie nie chce jej pozwolić na podróż do wnętrza lustra.

Akcja Demona Luster rozpoczyna się niemal w tym samym momencie, w którym zakończyła się pierwsza część serii Martyny Raduchowskiej. Powracamy do tych samych bohaterów oraz tej samej historii, przy czym autorka konsekwentnie rozbudowuje swój świat. Od samego początku czułam się, jakbym wróciła do domu. Choć pojawiło się kilka nowych postaci oraz ciekawych wątków to świetnie one współgrają z klimatem serii. Całość jest niesamowitym połączeniem dreszczyku grozy oraz genialnego humoru. Z ogromną przyjemnością śledziłam poczynania Idy w poszukiwaniu sposobu na uratowanie się przed nicością, a następnie śledztwo w sprawie tożsamości tytułowego bohatera, które przeprowadziła wraz z Kruchym. Najwięcej emocji przyniosło jednak samo zakończenie, o którym jednak, z czystej przyzwoitości, nie chciałabym za dużo wam opowiadać.

Ida po raz kolejny została zmuszona do robienia tego, czego od początku się wyrzekała - do wykorzystywania swoich mocy. Z jednej strony robi to własnej woli, bo inaczej zniknie w nicości, z drugiej zobowiązuje ją do tego przysięga. Prowadzi to do wielu myślowych starć w jej głowie. Najpierw szuka sposobu, aby uniknąć takiego losu bez wchodzenia do lustra, ale ostatecznie podejmuje się wyzwania. Może przy tym liczyć na nieocenioną pomoc Kruchego, który w tym tomie zyskuje niezwykle interesującą przeszłość. Tekla nadal pozostaje sobą - upartą i ciekawską ciotką, choć wydarzenia również jej pozwalają dużo bardziej uwierzyć w umiejętności bratanicy. Do tego mamy jeszcze niepozorną Kornelię, która pod pozorami skrywa bardzo inteligentną kobietę. A do tego historia samego Demona Luster jest naprawdę ciekawa!

Podsumowując, Demon Luster jest równie dobry, a może i nawet lepszy od swojego poprzednika. Niewątpliwie trzyma poziom całej serii i rozbudowuje świat przedstawiony w dokładnie takim samym klimacie. Ogromnie cenię sobie nutkę horroru wprowadzaną przez autorkę oraz genialne fabuły i zwroty akcji. Do tego jeszcze bohaterowie w żaden sposób mnie nie zawiedli. Jednym słowem, jeżeli czytaliście Szamankę od umarlaków to koniecznie musicie dać szansę kolejnemu tomowi.

sobota, 1 grudnia 2018

może ja już nie umiem czytać jednej książki naraz? - podsumowanie listopada


Nie bardzo wiem, czy listopad nazwać udanym miesiącem czy raczej takim totalnym niewypałem. Przez większość czasu Biblioteczka świeciła pustkami, a dopiero jak dorwałam w swoje łapki nowy komputer to zabrałam się za pisanie postów. Niestety jednak przegrała z pracą i studiami, a przede wszystkim z tym, że czasami miałam po prostu ochotę usiąść i się zrelaksować - czyli poczytać lub pograć w grę - zamiast dalej myśleć.

W związku z tym pojawiły się tutaj zaledwie dwa posty, a są nimi opinie o książkach Mamusiu, przecież byłam grzeczna i Triskel. Gwardia, co do których miałam mieszane uczucia. O tym jednak możecie przeczytać już w samych postach. Poza tym wybrałam się jeszcze do kina na Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć: Zbrodnie Grindelwalda, które moim zdaniem są totalną klapą i nie opłaca się tracić na nie czasu, a przede wszystkim pieniędzy.

Teraz przejdźmy do tytułu tego posta, czyli faktu, że nie umiem już czytać jednej książki naraz. W listopadzie skończyłam trzy pozycje, z którymi w sumie zapoznawałam się równolegle, a właściwie to po przeczytaniu jakiejś części jednej książki nabierałam ochoty, żeby rozpocząć kolejną. Gdy już udało mi się wyjść z błędnego koła - rozpoczęłam kolejne trzy. Jednak nie roztrząsajmy tego za bardzo, lepiej skupmy się na tym co to właściwie za powieści.

Za mną jest już Alyssa i Czary A.G. Howarda, czyli nieco przerażający sequel Alicji w Krainie Czarów, który w pewien sposób mnie urzekł. Następnie udało mi się szybciutko pochłonąć Był sobie pies W. Bruce'a Camerona. Była to raczej lekka i niewymagająca opowieść o piesku, przy której wylałam trochę łez. No i jako ostatnią dokończyłam Zbrodnie i karę Fiodora Dostojewskiego, o której będzie osobny post. Nadal jest to moja ulubiona lektura, ale tym razem wyciągnęłam z niej zdecydowanie więcej. Jeśli zaś chodzi o to co czytam obecnie, to najpierw rozpoczęłam Siedem Bram Adama Fabera, w którą dość ciężko mi się wciągnąć, więc szybko odłożyłam ją na rzecz biografii Stana Lee, a w ostatnich dniach miesiąca naszła mnie ochota na Teatr Lalek Piotra Borlika, więc w momencie pisania tego posta to właśnie ją mam na głównym temacie.

Listopad to taki średni miesiąc. Miałam dużo do zrobienia w pracy i na studiach, dlatego mimo iż miałam możliwość nareszcie usiąść do komputera podczas pisania posta, to one wygrywały. Pojawiło się mało postów, mało się działo w moim kulturalnym życiu i właściwie nic się nie zmieniło. Mam jednak nadzieję, że w grudniu uda mi się zrobić tutaj zdecydowanie więc i zdecydowanie więcej przeczytać. W końcu będę miała nieco luzu na studiach przez styczniowymi zaliczeniami.

poniedziałek, 26 listopada 2018

triskel. gwardia - krystyna chodorowska


Blogger w wersji mobilnej okropnie nie przypadł mi do gustu, a przez jakiś czas był jedynym moim sposobem na napisanie czegokolwiek. Z tego powodu chciałabym przeprosić, że posty pojawiały się bardzo nieregularnie, nie były najlepszej jakości, a do tego w większości to recenzje. Opinia o powieści Krystyny Chodorowskiej jest jednak pierwszą od kilku miesięcy, przy której mogę na spokojnie przysiąść do komputera i mieć przejrzysty widok na cały tekst. Bardzo mnie to cieszy, ponieważ mam o niej wiele do powiedzenia.

Sinead wychowała się w kraju pogrążonym w wojnie. Po wyjeździe na studia do imperium za oceanem odkrywa w sobie nadprzyrodzone zdolności i przystępuje do grupy takich ludzi, jak ona. Poza zajęciami oraz pracą w fundacji, ratuje również mieszkańców swojego nowego miasta jako Mayday. Coraz częściej dochodzi tu do zamachów terrorystycznych, których źródło niekoniecznie pochodzi z tego świata.

Triskel. Gwardia mogłaby być naprawdę genialną powieścią, gdyby nie zbyt wiele wątków. Prawie cały czas czułam się, jakby autorka chciała w swojej książce zawrzeć wszystko. Przede wszystkim totalnie nie rozumiem wątku walki o wolność Sidheanii i wprowadzenia postaci Duncana, ponieważ nie wnosiły nic do historii, tylko były. Nie umiem również nie skojarzyć pewnych elementów świata przedstawionego z historią Polski czy Stanami Zjednoczonymi. Brakuje mi również mapki, która pozwoliłaby się w jakiś sposób połapać w geografii świata Chodorowskiej.

Nie chciałabym jednak tylko narzekać, bo książka ma również zalety. Jest dobrym debiutem w klimatach superbohaterów i fantastyki naukowej. Autorka w ciekawy sposób przedstawiła moce nie tylko Mayday, ale również jej towarzyszy. Do tego zbudowała całkiem ciekawy świat przedstawiony, który fajnie byłoby rozbudować w kolejnych tomach. Wątek przybyszów z innego świata również budzi moją ciekawość.

Zaś, jeśli chodzi o samych bohaterów to właściwie nie pałam jakąś większą sympatią do któregoś z nich. Duncan wydaje się być całkiem ciekawy, ale jak na razie niewiele go było i raczej występował w roli bojownika lub przyjaciela Sinead. Ona sama to pełna życia dziewczyna z ogromnym sercem i chęcią niesienia pomocy, dlatego idealnie sprawdza się w roli superbohaterki. Kret jest samotnikiem i bardzo mocno skrywa swoją osobowość. Zaś Burza kompletnie nie nadaje na kobiecych falach. Najbardziej ciekawi mnie w sumie Lazur. Mieszkaniec innego wymiaru, który ma jakiś tajemniczy plan względem świata Sinead.

Triskel budzi we mnie nieco mieszane uczucia. Z jednej strony to fajna książka z ciekawymi pomysłami i postaciami, a z drugiej coś nie zgrzytało. Nie widziałam sensu w niektórych wątkach i postaciach. Czułam się też zdezorientowana nie wiedząc, jak wygląda topografia świata Chodorowskiej. Mam jednak nadzieję, że w kolejnych tomach to wszystko nabierze większego rozmachu i autorka pokaże, że stać ją na naprawdę wiele, bo seria ma potencjał.

niedziela, 18 listopada 2018

mamusiu, przecież byłam grzeczna - rafał cuprjak

Po tytule, spodziewałam się kolejnej mrożącej krew w żyłach historii o problemach rodzinnych. Podobnie, jak w przypadku Złych Michała Chmielewskiego, wydanych przez to samo wydawnictwo. Jednak sama treść w pewnym momencie zaprowadziła mnie do wspomnień z ostatniej klasy technikum, kiedy po kątach rzucałam powieścią Gombrowicza, nie widząc w niej najmniejszego sensu. Mając jednak za sobą tą - w rzeczywistości naprawdę smutną - opowieść, do książki Cuprjaka podeszłam z zupełnie innym punktem widzenia.

W starej kamienicy, niegdyś nazywanej Skrzydlakiem, mieszkają trzy rodziny. Wszystkie są potomkami mieszkających tam przed wiekiem artystów. Kwiatkowie z dwiema córkami, Orłowie z synem oraz pan Stein. Niebawem Hubert Kwiatek znika. Młody Orło wymienia się emailami z Bogiem, a Stein nagle zyskuje brata bliźniaka. Co tak naprawdę wydarzyło się w murach tego domu?

Jestem daleka od stwierdzenia, że zrozumiałam przekaz autora. Mamusiu, przecież byłam grzeczna jest naszpikowana metaforami oraz groteską. Losy bohaterów teraźniejszości i przeszłości przeplatają się w mocno pogmatwanej fabule, która dodatkowo niesamowicie zaskakuje. Rafał Cuprjak odwołuje się nie tylko do samej religii, idei Boga czy ludzkiego sumienia, ale również II wojny światowej oraz szeroko pojętej sztuki. Przedstawia jaki to wszystko ma wpływ na życie całych rodzin na podstawie mieszkańców Skrzydlaka. Czuję jednak, że w tym wszystkim kryje się coś więcej, czego nie jestem w stanie wyłapać, a co każe wrócić mi do lektury tej książki w przyszłości.

Jeśli chodzi o bohaterów, to mamy tutaj cały kalejdoskop przeróżnych postaci oraz bohaterów zbiorowych jakimi są rodziny ze Skrzydlaka. Każda z nich została dotknięta jakąś tragedią. Najbardziej uderzająca jest ta Kwiatków. Wszyscy razem cierpią, ale na swój przekazuje nam to ich własne charaktery - rodziców, dla których ból po utracie jednego dziecka przysłania momentami dobro tych, które żyją, oraz Angelikę, która chciałaby się od tego wszystkiego uwolnić i być normalną nastolatkę. Orłowie tymczasem cierpią po cichu, w czterech ścianach swojego mieszkania. Najbardziej z nich wyróżnia się syn, który w pewien sposób przedstawia nam się jako dwie osoby ze skrajnie odmiennymi charakterami. Robi to, aby poruszać temat wiary oraz dobra i zła. Wreszcie pan Stein - emerytowany muzyk, który popadł w nałogi. Stał się pośmiewiskiem oraz kilka innych postaci, o których nie chciałabym opowiadać za wiele, aby nie zabrać wam frajdy z lektury.

Powieść Rafała Cuprjaka jest trudna. Pokusiłam się na porównanie do Ferdydurke, bo czuję podobieństwo w stylu autorów oraz mnogości metafor. Wiem, że nie rozumiem wszystkiego z fabuły i będę musiała wrócić do lektury, aby wyłowić więcej szczegółów, ale autor wykreował ciekawy świat przedstawiony oraz świetnych bohaterów. Szczerze powiedziawszy nie wiem, do kogo mogłaby trafić ta historia, komu na sto procent by się spodobała, ale tych których zaciekawiłam zachęcam do lektury. A nóż widelec znajdziecie w niej coś dla siebie.

wtorek, 23 października 2018

drugi legion - richard schwartz


Codzienność ostudziła nieco moją porywczą motywacje do tworzenia nowych postów w ekspresowym tempie. Jednak czasem muszę w końcu usiąść i wyrzucić z siebie parę słów o jakiejś książce. Tym razem padło na kontynuacje serii Richarda Schwartza, która zrobiła na mnie naprawdę ogromne wrażenie.

Magiczna śnieżyca odpuściła, jednak Zajazd pod Głowomłotem wciąż jest odcięty od świata. Jakimś cudem dociera do niej uczony, który naprowadza Leandrę i Havalda na portale prowadzące do królestw pozostałych po dawnym Imperium. W towarzystwie poznanych w gospodzie przyjaciół wyruszają, stworzyć armię i ocalić swoją ojczyznę.

Historia Drugiego Legionu opuszcza mury Zajazdu pod Głowomłotem i przenosi nas do zalanego słońcem oraz piaskiem Besarajnu. Bohaterowie odbywają niezwykle fascynującą i zaskakującą podróż po nieznanych sobie terytoriach. Odkrywają kulturę i obyczaje tubylców - przy okazji wpakowując się w niezłe tarapaty. Cała fabuła z czasem nabiera zupełnie innych torów niż początkowo w ogóle można założyć. Dodatkowo rozwijane są wątki z poprzedniego tomu - w szczególności mówię tutaj o postaciach z przeszłości, które miały duże znaczenie w Pierwszym Rogu. Opowieści o nich są niezwykle barwne i sprawiają wrażenie wręcz mitycznych.

Muszę pochwalić również rozwój pierwszoplanowych postaci, na przykład Zokory. Mroczna elfka nie straciła nic ze swojego typowego zachodnia, ale okazała się być naprawdę wierną i wspaniała przyjaciółką. Zaczęła okazywać cieplejsze uczucia. Z ogromną chęcią uczy się ludzkich obyczajów. Varosh ma ciekawą przeszłość, jednak wydaje mi się zbyt mało interesujący obecnie.

Nie zawiodłam się również na nowych bohaterach. Nataliya bardzo przydała się naszym podróżnikom, dzięki czemu zyskała ich ogromne zaufanie. Dziewczyna posiada ogromną i niezbędną im wiedzę. Tymczasem w Besarajnie nieoceniona okazała się być pomoc tubylca - Armina. Miał on w tym wszystkim swój własny interes, ale nie można mu odmówić tych wszystkich rad odnośnie zachowań i informacji, gdzie czego szukać. Natomiast bardzo zirytowało mnie zachowanie siostry przyszłej kalify po tym, jak Havald uratował ją z niewoli. Nie dała nic sobie przetłumaczyć.

Uważam, że Drugi Legion to naprawdę świetna kontynuacja. Pełna ciekawych wydarzeń i zwrotów akcji, a także ciekawych bohaterów. Autor rozwija nie tylko bohaterów, ale również świat przedstawiony. Zdecydowanie nie mogę się doczekać kontynuacji.

piątek, 12 października 2018

podsumowanie września


Wrzesień czytelniczo był totalną klapą. Przyznaję się do tego z bólem serca, ale szczególnie od połowy miesiąca kompletnie nie chciało mi się czytać ani nawet usiąść do napisania jakiegokolwiek posta. Bardziej skupiłam się na pracy, bo wreszcie czuję, że znalazłam miejsce, w którym zostanę na dłużej niż te dwa miesiące. Leci już czwarty, a ja nie mam nawet ochoty odchodzić. W domu tymczasem wygrywał internet i seriale.

Skończyłam trzeci sezon Magii Kłamstw i obejrzałam ponad połowę czwartej części Supernatural. No i jeszcze pozostaje kwestia dwóch ostatnich weekendów, które spędziłam nieco aktywniej. Najpierw przyjechała do mnie przyjaciółka i razem wybrałyśmy się na koncert The Rasmus, a już na sam koniec miesiąca udałam się na pierwsze w tym roku zajęcia na uczelni. To właśnie one dały mi niezłego kopa do działania na blogu. Zaczęłam przedmioty ze specjalizacji i jak na razie trafią nam się prawdziwi ludzie z pasją, których aż chce się słuchać.

Na koniec jeszcze pochwalę się swoim skromnym dorobkiem przeczytanych książek. Przeczytałam aż dwie króciutkie książki, czyli Pękniętą Koronę Grzegorza Wielgusa i Małe Licho i Tajemnica Niebożątka Marty Kisiel. Nadal jestem w trakcie lektury Zbrodni i Kary, a także rozpoczęłam dwie inne książki, czyli Alyssę i Czary oraz Pierwsze Słowo.

Drugi miesiąc z rzędu raczej nie idzie mi za dobrze, ale znalazłam w końcu natchnienie. Mam nadzieję, że dzięki temu zacznie się więcej dziać na Biblioteczce i będę czytać zdecydowanie więcej. Trzymajcie proszę kciuki.

wtorek, 9 października 2018

wieczór filmowy - lucy courtney


Nie było mnie tutaj dłuższą lub krótszą - w zależności od perspektywy - chwilę. W jej trakcie gdzieś w nawale codzienności zgubiłam sens tego miejsca. Wystarczył jednak jeden weekend na uczelni i pierwsze zajęcia ze specjalizacji, które wreszcie prowadzili pozytywni ludzie z pasją, aby odzyskać chęć do usiadnięcia i napisania dla was kilku słów o przeczytanych książkach. Nawet jeżeli wciąż mam ogromne zaległości w recenzowaniu i historie, o której wam chciałabym wam teraz opowiedzieć przeczytałam gdzieś w połowie czerwca.

Po burzliwym rozstaniu z Danem, Hanna szuka pocieszenia u najlepszego przyjaciela. Sol jednak czuje do niej coś więcej. Nastolatkowie umawiają się na to, że co miesiąc będą oglądać wieczorem film. I tak mija im rok, w którym chłopak wpada w wir kłamstw i niedopowiedzeń, z którego nie łatwo będzie się wyplątać, a Dan w pewnym momencie chce wrócić do Hanny.

Nie będzie pewnie dla was zaskoczeniem, że zdecydowałam się na lekturę Wieczoru filmowego tylko i wyłącznie ze względu na wątek filmowy. W żaden sposób się na nim nie zawiodłam, bo nasi bohaterowie wybierali naprawdę wartościowe filmy i w większości były to klasyki kina. Jednak całość skupiała się bardziej na codziennym życiu Hanny i Sola, czyli na problemach nastolatków. Dziewczyna na swój własny sposób starała się poradzić z tym, co zrobił jej Dan, a Sol z własnymi uczuciami i niewyparzonym językiem, a także z łatką, którą nadano mu w szkole czy nadopiekuńczymi rodzicami. Nie było to raczej nic nowego czy niezwykle wciągającego, jednak autorka pozwoliła sobie na kilka naprawdę zaskakujących wątków.

Hanna to typowa popularna dziewczyna, której najważniejszym celem jest posiadać równie popularnego chłopaka. Chyba tylko i wyłącznie z tego powodu była z Danem. Jednak z biegiem czasu się zmienia. Upokorzenie, którego doświadczyła z powodu swojego byłego sprawia, że przestaje gonić za publiką. Bardziej skupia się na sobie, na swoich potrzebach i przede wszystkim nie pcha się drugi raz w to samo. Osobiście bardziej do gustu przypadł mi Solomon. Chłopak nie miał łatwo w życiu, nie tylko ze względu na to, że wychowała go para gejów, ale też na drastyczną przeprowadzkę i swoją nieśmiałość. Jednak mimo wszystko starał się chwytać z niego garściami i realizować swoje pasje, a w końcu odnaleźć w sobie siłe na zawalczenie nie tylko o uczucia Hanny, ale również własną wizje życia.

Wieczór filmowy to niekoniecznie mój typ literatury, o czym pewnie doskonale wiecie, ale chciałam przeprowadzić mały eksperyment ze względu na nawiązania do filmów. Z tego elementu jestem naprawdę zadowolona. Jeśli chodzi zaś o samą fabułę to może nie była ona dla mnie jakoś mega porywająca, ale kilka wątków naprawdę mnie zaciekawiła i zaskoczyła. Do tego bohaterowie są nieźle wykreowani. Z tego względu mogę uznać lekturę za udaną. Umiliła mi nawet trzy godzinną podróż pociągiem. Fani gatunku mogą być z nią zachwyceni.

środa, 19 września 2018

pęknięta korona - grzegorz wielgus

Zapoznając się z opisem Pękniętej Korony nigdy nie spodziewałabym się, że będzie to dokładnie taka powieść. Mogłam to wywnioskować po tytule, ale doszukiwałam się jakiegoś głębszego dna. Tymczasem rozwiązanie miałam pod nosem. Jestem totalnie zaskoczona emocjami, które we mnie wywołała, bo ostatecznie okazało się, że to nie jest temat, w którym gustuję, bardziej przypadłby on mojemu tacie, a naprawdę mi się podobała.

W 1273 roku na obrzeżach Krakowa z Wisły zostaje wyłowione ciało topielca. Dzień później w zgliszczach pożaru odnaleziono ciało możnego rycerza. Ofiara ewidentnie odprawiała jakiś pogański rytuał przez obrazem, którego ogień nie tknął. Obie sprawy są w pewien sposób powiązane. Brat Gotfryd wraz Jaksą i Lambertem starają się rozwikłać zagadkę tych śmierci.

Jak już wspomniałam wyżej powieść Grzegorza Wielgusa niesamowicie mnie zaskoczyła. Bardzo obawiałam się rozwiązania zagadki, bo myślałam, że autor się w tym wszystkim sam zaplącze. Tajemnica okazała się jednak niesamowicie prosta. Nawet zbyt prosta, ale z drugiej strony niesamowicie pasowała do klimatu tej książki. On również wyszedł całkiem nieźle, ponieważ styl pisania był jednocześnie zrozumiały dla współczesnego czytelnika i dopasowany do epoki, w której dzieje się akcja. Poza tym mamy tutaj odwołania do mitologii słowiańskiej, a ludzie są niezwykle przesądni.

Bardzo polubiłam również bohaterów. Gotfryd to niezwykle inteligentny, powściągliwy oraz milczący zakonnik. Jest również bardzo wyrozumiały. Ujęła mnie przyjaźń między Jaksą i Lambert. Oboje się typowymi rycerzami, których ciągnie do bijatyki i picia, ale jeden za drugiego skoczył by w ogień, a nawet wydał ostatnie pieniądze. Sprawcy całego zamieszania umieli się naprawdę bardzo dobrze kryć, jednak nie mieli szans w starciu z umysłem Gotfryda.

Gdyby przed sięgnięciem po ta historię ktoś opowiedział mi jej fabułę, a do tego stwierdził, że na pewno mi się spodoba. Wyśmiałabym go. Tymczasem ja naprawdę polubiłam tą książkę. Za wszystkie zaskoczenia, klimat i bohaterów. Myślę, że spodoba się również wszystkim miłośnikom thrillerów i historii. Co wy na to?

sobota, 15 września 2018

podsumowanie sierpnia

Sierpień był zdecydowanie spokojniejszym miesiącem. Nie miałam żadnych większych wyjazdów czy planów. Jedynie kilka razy spotkałam się z przyjaciółką i razem wybrałyśmy się na Nadmorski Plener Czytelniczy w Gdyni. Może jesteście ciekawi, co stamtąd przywiozłam? A i na sa koniec miesiąc zrobiłam sobie jeszcze wypad do biblioteki i zastanawiam się na zrobieniem bookhaulu z tej wizyty. Znowu obejrzałam co nieco serialów - przede wszystkim skończyłam Star Treka, a także pierwszy sezon Norsemen i rozpoczęłam ostatnią część Magii Kłamstw. Z tego względu jestem nieco zdziwiona, że przeczytałam tak niewiele.

Zaczęło się od skończenia Diabelskiego Młyna Anety Jadowskiej. Możecie już przeczytać opinię, w której zachwycam się nad tą częścią Nikity. Następnie sięgnęłam po kolejny tom serii Tess Gerritsen o Jane Rizzoli i Maurze Isles. Muszę przyznać, że ten tom był nieco specyficzny, ale równie świetny jak poprzednie. Rozpoczęłam również ponownego czytania Zbrodni i Kary i tym razem jestem jeszcze bardziej zachwycona. W przerwach na analizę fragmentów, zabrałam się za Runę, z której jestem niesamowicie zadowolona. Zdążyłam jeszcze rozpocząć Wrota Obelisków, N.K. Jemisin, ale okazała się być naprawdę ciężką książką, więc powoli sobie ją kończę jeszcze we wrześniu.

Miałam zdecydowanie spokojniejszy miesiąc, ale chyba mnie to rozleniwiło. W całości przeczytałam zaledwie trzy książki. Z drugiej strony zdecydowanie więcej oglądałam seriali. We wrześniu należałoby nieco bardziej to wyważyć.

A co wy porabialiście w zeszłym miesiącu? Przeczytaliście lub obejrzeliście coś ciekawego? A może zobaczyliście jakieś fajne miejsca?

piątek, 7 września 2018

tancerze burzy - jay kristoff

Po raz pierwszy od dawna sięgałam po książkę z ogromnymi oczekiwaniami. Nasłuchałam się o niej naprawdę wiele dobrego od pewnej osoby, której zdaniu bardzo mocno ufam. Zwykle nie przysparza to powieściom zbyt wiele dobrego. Najlepiej czyta mi się te, do których mam raczej neutralny stosunek z pewnością, że będzie w tej historii coś co lubię. Tutaj byłam tego wręcz pewna, a jednak nie do końca polubiliśmy się z Tancerzami Burzy.

Yukiko żyje w świecie opanowanym przez lotos. Hoduje i przetwarza się go wszędzie, co niebezpiecznie zbliża Shimę do katastrofy ekologicznej. Pewnego dnia szalony szogun wysyła jej ojca na poszukiwania legendarnej Arashitory, latającego tygrysa gromu. Dziewczyna wyrusza wraz z nim, nie wiedząc, że ta podróż na dobre odmieni jej życie.

Początkowo kompletnie nie mogłam się wciągnąć w powieść Jaya Kristoffa z tego względu, że w momencie czytania, oczekiwałam po niej akcji. Tymczasem na początku autor wprowadza nas w stworzony przez siebie świat - hierarchię, bóstwa, a przede wszystkim sytuacje polityczną. Co wychodzi mu naprawdę zgrabnie, ale mało cierpliwych może zniechęcić. Sama na dobre wciągnęłam się dość późno, wraz z rozkręceniem się na dobre najciekawszego wątku, który na pewno przemówi do miłośników zwierząt.

Społeczeństwo Shimy jest kolejnym przedstawicielem antyutopii. U władzy stoi bezwzględny tyran, który pragnie natychmiastowego spełnienia swoich zachcianek pod groźbą kary śmierci. U jego boku zakon z rygorystycznymi, zabobonymi i czasami wręcz śmiesznymi zasadami. Do tego wszystko w stu procentach opiera się uprawie oraz przetwórstwie lotosu, doprowadzającego środowisko do zagłady. Ludzie zmuszeni są osłaniać twarze przed wyziewami, a zwierzęta już dawno wymarły. Osobiście nie mam najmniejszej ochoty żyć w takim miejscu.

Z drugiej strony jestem pewna, że gdybym podeszła do tej książki zupełnie inaczej. Wiedząc o jej drugim dnie, a nie tylko formie rozrywkowej to spodobałaby mi się zdecydowanie bardziej. W końcu to jest dokładnie to, czego ostatnimi czasy szukam w literaturze. Właśnie przez wzgląd na to, chciałabym w przyszłości do niej wrócić, a na pewno kontynuować tą serię.

Co się zaś tyczy bohaterów, to byli naprawdę przeróżni. Yukiko niekoniecznie przypadła mi do gustu. Była nieco rozkapryszona, obiwiniała ojca za całe zło tego świata. Jego z kolei wyrzuty sumienia i brak zajęcia popchnęły w pijaństwo oraz hazard. Było mi go naprawdę żal. Za to niesamowicie polubiłam zschwytaną arashitorę. Buruu. Miał ogromną wolę przetrwania, dumę i trzeba było się wiele napracować, aby zyskać jego zaufanie i zdobyć wspaniałego przyjaciela. Szogun kierował się własnymi zasadami, które nie zawsze były zgodne z tym co powszechnie przyjęte. Kompletnie nie nadawał się na władcę, co próbował zatuszować wzbudzeniem strachu u poddanych. Kin śmieszył mnie swoim totalnym posłuszeństwem wobec reguł zakonu, nawet w krytycznych momentach.

Myślałam, że Jay Kristoff przekaże mi całkowicie inną historię, przez co nie mogłam jej w pełni docenić. Tancerze Burzy to powieść posiadająca genialny świat przedstawiony, drugie dno oraz różnorodnych bohaterów - nie wszystkich da się polubić. Osoby oczekujące czegoś z niesamowitą akcją mogą się nieco zawieść, bo najpierw trzeba przebić się przez przydługawy wstęp, ale pewien wątek może zachwycić kochających zwierzaki. Ta powieść jest po prostu specyficzna, co nie wszystkim może się spodobać.

poniedziałek, 3 września 2018

runa - vera buck

Gdzieś w połowie szkoły średniej miałam krótki epizod chęci zostania psychologiem. Jednak szybko wyperswadowano mi go z głowy, a i sama później zrozumiałam, że już po gimnazjum wybrałam idealną drogę do wymarzonego zawodu. Zostało we mnie jednak nieco zainteresowania chorobami psychicznymi i najwięcej thrillerów, które mnie zachwyciła opowiada właśnie o tej tematyce. To sprawiło, że uznałam Runę za idealną lekturę.

W 1884 roku, młody Szwajcar, Jori Hell studiuje psychiatrię w jednej z najsłynniejszych klinik na świecie, paryskim Salpertiere. Tysiące kobiet jest tu poddawana brutalnym kuracjom i wystawiana na pokaz studentom, jak zwierzęta w cyrku. Pewnego dnia doktor Charcot przyjmuje do szpitala dziewczynkę, która opiera się wszelkim metodom leczenia. Jori znajduje w niej sposób na uzyskanie tytułu doktora. Postanawia jako pierwszy w historii przeprowadzić operacje wycięcia szaleństwa z głowy.

Przyznam szczerze, że nie oczekiwałam wiele po samym wątku kryminalnym, bo sięgnęłam po powieść Very Buck ze względu na tematykę. Początki psychiatrii to bardzo mroczny okres w historii tej dziedziny nauki. Wiedza lekarzy wydaje się dość obszerna, jednak oparta na mylnych oraz zabobonnych podstawach. Kobiety w przeważającej większości uznaje się po prostu za histeryczki, a do tego doktor Charcot wystawia je przed publiką studentów w swoich cudacznych przedstawieniach. Najbardziej poraziły mnie słowa Luysa, że głównym celem operacji Joriego nie będzie wyleczenie Runy, a co najwyżej uspokojenie jej do tego stopnia, aby była akceptowalna przez społeczeństwo. Podczas czytania tych wszystkich scen momentami przechodziły mnie ciarki i miałam ochotę mocno potrząsnąć bohaterami tej książki. Szczególnie, że wspomniany przez mnie wcześniej wątek kryminalny odkrył przed nami coś jeszcze straszniejszego. Kiedy zaczynałam czytać nigdy nie powiedziałabym, że to o takie coś może chodzić. Co prawda domyśliłam się wszystkiego dużo szybciej od głównego bohatera, ale zakończenie dość mocno mnie zaskoczyło i skonsternowało. Muszę je sobie jeszcze dokładnie przemyśleć.

Bohaterowie Runy są dość specyficzni i żadnego z nich nie da się polubić w stu procentach. Jori jest zagubionym, młodym człowiekiem. Jego główną motywacją do zostania psychiatrą to wyleczenie ukochanej, co niestety sprowadza na niego sporo problemów i dylematów, a także jest zbyt błahe by mogło skończyć się dobrze. Każdy z bliżej poznanych lekarzy ma własne problemy psychiczne. Charcot zdecydowanie lepiej czuje się w towarzystwie zwierząt niż ludzi, a Luys cechuje się ogromną manią wyższości. Pielęgniarki są bardzo brutalne wobec pacjentek. Mamy tutaj również niewielki polski akcent w postaci Józefa Babińskiego, studenta i pupilka doktora Charcota, który po prostu desperacko chce być komuś potrzebny. Największym zaskoczeniem dla mnie był Lecoq. Miał dość nietypowe poglądy, a rozwiązanie całej sprawy jego tożsamości wbiło mnie w fotel.

Runa warta jest przeczytania głównie ze względu na poruszany temat, do którego autorka bardzo dobrze się przyłożyła. Poza tym wątek kryminalny również nie zawodzi, a bohaterowie są ciekawi i niejednoznaczni. Na pewno nie jest to historia dla ludzi o słabych nerwach, ale zainteresowanym psychiatrią, historią tego okresu czy po prostu miłośnikom tego typu literatury naprawdę polecam.

środa, 29 sierpnia 2018

diabelski młyn - aneta jadowska


Pamiętam, że po pierwszą książkę Anety Jadowskiej sięgałam nie w pełni przekonana do jej twórczości. Był to bardziej eksperyment i z tyłu głowy wciąż miałam myśl, że może mi się bardzo nie spodobać. Trochę przesadzałam, bo całkiem mocno wciągnęłam się w historię Nikity, choć nie mogło się obejść bez paru mankamentów w Dziewczynie z dzielnicy cudów. Dzisiaj, czyli jakieś dwa lata później, mogę powiedzieć, że z każdym tomem coraz bardziej kocham tą serię.

Nikita już zna prawdę o swojej przeszłości, więc teraz wraz z Robinem wyrusza do Archiwum Zakonu Cieni. Tam jej partner ma uzyskać odpowiedzi dotyczące jego, owianej jeszcze większą tajemnicą tożsamości. Aby dotrzeć na miejsce potrzebują pomocy starego przyjaciela, Cygańskiego Księcia. Jednak zanim to nastąpi muszą razem z jego taborem uruchomić tytułowy diabelski młyn.

Muszę przyznać, że tym razem autorka trafiła w dziesiątkę jeśli chodzi zarówno o tematykę, jak i samą akcje. Cyganie, cyrk i lunaparki są czymś, co zawsze oraz nierozerwalnie będzie mi się kojarzyło z magią, a co za tym idzie, wplatanie ich w książki fantastyczne, na pewno kupi moją uwagę i zauroczy. Oczywiście w połączeniu z niesamowicie zaskakującą fabułą będzie strzałem w dziesiątkę. Tymczasem Diabelski Młyn ma w sobie wszystko, o czym powyżej wspomniałam, a do tego lekki i plastyczny styl autorki.

Niewątpliwie ogromnym plusem powieści jest również barwny korowód charakternych bohaterów. W tym tomie ostatecznie załapałam ogromną sympatią do Nikity, która nie zatracając swojej osobowści, mocno otworzyła się na świat. Do tego cały czas nie mogę się nadziwić jak wspaniałym opiekuńczym, a także inteligentnym człowiekiem jest Robin. Bardzo polubiłam również CK (Cygańskiego Księcia). Jest dość osobliwy, ma całkiem niezłe poczucie humoru oraz ogromne serce. Nawet znając ich historię, wciąż pałam jakimś dziwnym brakiem zaufania do Rosy i Flory, dwóch bardzo kochających się sióstr. Na koniec pewna demonica niesamowicie mi zaimponowała. Oczywiście nie mogę zapomnieć o nowym pupilu Robina, Heniu, czyli małym żarniku!

Podsumowując, Aneta Jadowska totalnie kupiła mnie tym tomem. Wybrała sobie najlepszą możliwą tematykę dla tego typu powieści. Dorzuciła do tego genialnie poprowadzoną fabułę, która zaskakiwała mnie na każdym kroku oraz cudownych, różnorodnych bohaterów. Jednym słowem warto było czekać na taki tom i mam nadzieję, że kolejne będą równie dobre, a może i jeszcze lepsze.

czwartek, 23 sierpnia 2018

głęboka próżnia - alexandra duncan


Moja droga z Ocaloną była nieco wyboista. Mometami chciałam ją przeczytać, a innym razem uciekałam w popłochu przed zarysowanymi w opisie schematami. Ostatecznie zdecydowałam się po nią sięgnąć i jak już wiecie ani trochę tego nie żałuję. Okazała się naprawdę warta uwagi, a przede wszystkim wartościowa. Tym bardziej chciałam sięgnąć po kolejny tom, którego niestety w pewnych kwestiach dopadła znana klątwa.

Kilka lat po utracie matki oraz odnalezieniu nowego domu u boku Avy i Sorai, Miyole podstępem dostaje się do załogi promu badawczego. W ten sposób spełnia swoje marzenie. W trakcie rejsu przez próźnie ratują mały, rodzinny statek z rąk piratów. Niestety korsarze porywają najstarszego syna kapitana. Dziewczyna wraz z jego siostrą i jednym z ochroniarzy statku wyrusza ich śladem.

Niesamowicie podobał mi się świat stworzony przez autorkę. Ma naprawdę ogromny talent do snucia opowieści o podróżach kosmicznych. Przede wszystkim do barwnych opisów próżni, wnętrza statków czy powierzchni planet. W wielu momentach czułam się, jakbym sama znajdowała się na pokładzie czy pod powierzchnią wód Enceladusa, razem z bohaterami. Fabuła również niesamowicie mnie wciągnęła i zaskakiwała, jak w poprzednim tomie. Do tej kwestii nie mam żadnych zastrzeżeń, wręcz przeciwnie - niesamowicie mi się podobała. Tym, co najbardziej tutaj nie zagrało były postacie i relacje między nimi

Miyole przeszkadzała mi najbardziej. Mimo wykształcenia, ogromnej wiedzy i ciężkiego dzieciństwa, zachowywała się jak niecierpliwe dziecko. Stosowała podstępy, izolowała się od innych, źle reagowała na prztyczki, a przede wszystkim była impulsywna. Do tego pojawił się wszędzie wpychany wątek homoseksualny, który sprawił, że w ogóle doszło do całej akcji. Cassia z kolei była samolubna i wykorzystywała ludzi do własnych celów. Załapałam niejaką sympatią do Rubia, który do całej przygody został w pewien sposób zmuszony, a mimo bardzo we wszystkim pomógł, a ostatecznie wyszedł na tym najgorzej ze wszystkich. Do tego był całkiem dowcipny.

Głęboka Próżnia miała naprawdę ogromny potencjał na dorównianie swojej poprzedniczce. Jednak pomimo naprawdę fajnego pomysłu na fabułę i świetnego języka, nie zagrali bohaterowie i relacje między nimi, w których znalazło się mnóstwo irytujących schematów Myślę jednak, że nie zniechęciło mnie to skutecznie do twórczości autorki i mam nadzieję, ze kolejne książki będą zdecydowanie lepsze.

sobota, 18 sierpnia 2018

podsumowanie lipca


Po raz kolejny za podsumowanie miesiąca biorę się dopiero w połowie kolejnego. Dni umykają mi niesamowicie szybko, bo i mnóstwo się u mnie dzieje. Momentami nie mam pojęcia w co najpierw włożyć ręce albo nie umiem się zdecydować, którym hobby zająć się najpierw. Na szczęście w całym tym natłoku wydarzeń znajduję się miejsce na wszystko.

Nadrabiam sobie powoli moje seriale. W lipcu skończyłam drugi sezon Magii kłamstw oraz rozpoczęłam trzeci i ostatni Star Treka. Poza tym zrobiłam sobie mały, wakacyjny wyjazd w góry. Dokładnie to do Wisły na zawody Letniego Grand Prix w skokach narciarskich. Wrażenie naprawdę niezapomniane i z tego powodu bardzo chciałabym wrócić tam w przyszłym roku. A jakby ktoś z was również tam był i widział niziutką brązowowłosą okularnicę z fińską flagą czy też uganiającą się za przedstawicielami tegoż narodu, to na pewno byłam ja.

Natomiast jeśli chodzi o czytanie, to nie spodziewałam się, że udało mi się skończyć aż 6 pozycji. Byłam naprawdę zaskoczona podsumowując sobie to wszystko. Zaczęłam mocnym wejściem od Buick 8 Stephena Kinga. Choć nie była to jego najlepsza ani jedna z najlepszych  książek to naprawdę bardzo mi się spodobała. Bardzo pobudziła moją wyobraźnie, aż momentami miałam ciarki na plecach. Następnie zapoznałam się z powieścią, do której mam kilka poważnych uwag, czyli Triskel. Gwardia, ale o tym już w recenzji. Nieco rozczarowałam się Nowym wspaniałym światem. Choć nie dyskwalifikuję jej jako działa literatury światowej. Jest naprawdę genialną powieścią, tylko spodziewałam się po niej czegoś nieco innego. Potem pod rząd przeczytałam dwie książki Martyny Raduchowskiej, Demona Luster i Łzy Mai. Obie niesamowicie mi się podobały, a w najbliższym czasie na pewno będziecie mogli przeczytać moje zachwyty na ich temat. Na sam koniec zaś zdążyłam jeszcze szybciutko pochłonąć Czarny Amulet Adama Fabera, który podobał mi się dużo bardziej od pierwszego tomu, o którym również będzie jeszcze osobny post.

Lipiec był naprawdę intensywnym miesiącem. Miałam mnóstwo pracy, czasem zły humor, a mimo to znalazłam czas na naprawdę sporo rzeczy. Zaliczyłam niesamowicie udany wyjazd, obejrzałam świetne seriale i jeszcze przeczytałam kilka świetnych książek. Jestem z tego powodu bardzo zadowolona.

A jak wam minął ten miesiąc? Co ciekawego porabialiście? A może przeczytaliście lub obejrzeliście coś wartego uwagi?

poniedziałek, 13 sierpnia 2018

toń - marta kisiel


Niesamowicie długo zbieram się do napisania tej opinii. Nie tylko ze względu na falę piekielnych upałów, która opanowała nasz kraj i sprawiła, że po powrocie do domu nie mam ochoty na nic poza zimnym prysznicem, ale również dlatego, że nie umiem znaleźć odpowiednich słów. Większość z was pewnie czuję dokładnie to samo, gdy ma pisać o tych szczególnych książkach.

Justyna Stern, dla przyjaciół Dżusi, wraca do rodzinnego Wrocławia, aby oddać przysługę ciotce. W mieszkaniu, w którym dorastały razem z siostrą panują niepisane, rygorystyczne zasady. Nikogo nie wpuszczać i nigdy nie zostawiać go pustego. Łamiąc jedną z nich, dziewczyna wplata się nie tylko w sprawę morderstwa, ale również uruchomia lawinę zdarzeń, dzięki której pozna prawdę o przeszłości.

Przeczytałam wszystkie do tej pory wydane książki Marty Kisiel i myślałam, że wiem czego się spodziewać po kolejnej. Szczególnie, jeśli chodzi o elementy typowe dla jej twórczości. Jednak tym razem autorka zaskoczyła mnie, jak nigdy dotąd. W Toni szczególnie widać to, co zapowiadały już Nomen Omen Siła Niższa - ogromny rozwój stylu. To nadal jest ta sama Kisiel, która uwielbia bawić się formą, słowem i żartem, ale nie tylko na tym opiera fabułę, a do tego jakoś tak poważniej podchodzi do tematu. Kreuje oryginalny świat, a także wciągającą oraz zaskakującą akcje. Przy czym w jej tekstach da się znaleźć liczne odwołania do kultury i historii.

Nie zawiodłam się również, jeśli chodzi o bohaterów. Znowu mamy do czynienia z licznymi, bardzo ciekawymi charakterami - między innymi buntowniczą Dżusi oraz jej siostrą i totalnym przeciwieństwem. Eleonora jest po bólu przewidywalna oraz poukładana. Ich ciotka to wspaniała, silna kobieta, która w bardzo młodym wieku otoczyła ich najlepszą opieką. Bardzo polubiłam również tajemniczego, opiekuńczego oraz pełnego pasji Ramzesa. No i bardzo miłą niespodzianką było pojawienie się pewnej postaci z innej powieści Marty Kisiel.

Wiedziałam, że nowa powieść mojej ulubionej, polskiej pisarski na pewno mi się spodoba. Paradoksalnie jednak nie myślałam, że do tego stopnia. Po lekturze czuję kompletnie zaskoczona i usatysfakcjonowana. Szczególnie tym, że autorka bardzo mocno rozwinęła swój warsztat pisarski, ale zachowała typowy styl snucia opowieści. Stali czytelnicy na pewno będą zadowoleni, a nowi również od niej mogą zacząć swoją przygodę. Ja gorąco ją wam polecam i czekam na kolejne niesamowite historie.

niedziela, 5 sierpnia 2018

radykalni. terror - przemysław piotrowski


Odkąd poznałam treść Roku 1984 nie mogę się powstrzymać od poszukiwania kolejnych historii z przerażającymi wizjami świata. Najczęściej są to klasyki gatunku antyutopijnego, jednak tym razem trafiłam na coś zupełnie innego. Odkąd tylko usłyszałam od Kitty o tej książce, wiedziałam, że muszę ją przeczytać. I oto jestem, gotowa przedstawić wam swoje wrażenia.

Kuba Polak od kilku lat studiuje w Hiszpanii, gdzie poznał miłość swojego życia. Naval w dzieciństwie uciekła z koczowniczego plemienia, wyznającego radykalny islam. Niebawem pochodzenie dziewczyny przynosi zgubę zarówno im, jak i ich przyjaciołom. Gnany zemstą Kuba wpada w sam środek zarzewia wojny przeciwko niewiernej Europie.

Przemysław Piotrowski przedstawia wizję społeczeństwa, do którego naprawdę niewiele nam brakuje. Nasz kontynent został zalany przez wyznawców Allaha i nawet władze państw drżą ze strachu przed nimi. Zamachy terrorystyczne znajdują się na porządku dziennym. W miastach znajdują się strefy, gdzie bezwzględnie obowiązuje prawo szariatu, nawet dla wyznawców innych religii. W tych dwóch kwestiach jestem naprawdę pełna podziwu dla autora, ponieważ przyłożył się do każdego najmniejszego szczegółu zarówno w kwestii kreacji sytuacji politycznej, jak i researchu na temat islamu. Natomiast sama fabuła niezwykle wciąga, przeraża, a w wielu momentach może nawet obrzydzić, przez co nie jest to książka dla osób o słabych nerwach. Oprócz szokowania tematyką, również fabuła wielokrotnie mnie zaskakiwała, a także ogromnie wciągała. Samo zakończenie niesamowicie wbiło mnie w fotel do tego stopnia, że koniecznie i jak najszybciej muszę poznać ciąg dalszy.

Cała historia zostaje przedstawiona głównie oczami zwyczajnego chłopaka, którego nie tknęło jeszcze widmo śmierci. Kuba jest po prostu studentem, lubiącym imprezować, po uszy zakochanym w Naval i gotowym w każdej chwili jej bronić. W jeden dzień jego życie wywróciło się do góry nogami, a świadomość, że nie mógł uratować ukochanej, ich nienarodzonego dziecka oraz przyjaciółki wciąga go w świat, o którym wcześniej nie miał pojęcia. Zmusza go również do ogromnej zmiany osobowości w twardego i niezłomnego faceta. Szczególny wpływ ma na to jego kompan z piaskownicy, Krzysiek. Członek Legii Cudzoziemskiej prowadzi go: przekazuje informacje o islamistach, ich miejscach, a także planach. Posiada naprawdę ogromną wiedzę i umie ją wykorzystać w praktyce. Przede wszystkim jednak potrafi zachować zimną krew. Niezwykle zaimponowała mi Monika, która znalazła się w najgorszym położeniu spośród wszystkich pierwszoplanowych postaci. Pomimo bólu i upokorzenia jakiego doznała, a także pozornego braku nadziei, zaczęła owijać sobie wokół palca najsłabsze ogniwo spośród swoich oprawców.

Radykalni. Terror to pretendent do tytułu jednej z najlepszych książek przeczytanych w tym roku. Piotrowski wykonał kawał niesamowitej roboty. Stworzył historię, która może stać się naszą niedaleką przyszłością, a przy tym wykazał się genialną umiejętnością tworzenia nie tylko fabuły, ale również świata przedstawionego, a najważniejszych informacji zaczerpnął u samego źródła. Jestem ogromnie ciekawa dalszych losów bohaterów, a wam serdecznie polecam zapoznać się. Na pewno nie pożałujecie.

środa, 25 lipca 2018

dwór cierni i róż - sarah j. maas


Po rozczarowaniu wcześniejszą serią Sarah J. Maas, do tej podchodziłam z ogromnym dystansem i bez jakichkolwiek oczekiwań. Spodziewałam się kolejnej typowej oraz jednocześnie przeciętnej młodzieżowej fantastyki z irytującą główną bohaterką. Tymczasem Dwór Cierni i Róż okazał się przyjemną i wciągającą historią, do której na pewno będę wracać w przyszłości.

Feyra wraz z rodziną mieszka blisko granicy ze światem Fae. Po utracie majątku ojciec wpadł w depresje i cały trud wyżywienia rodziny spadł na nastolatkę. Dziewczyna szybko nauczyła się polować i handlować. Pewnego dnia podczas łowów celowo zabija Fae, który nielegalnie przekroczył mur graniczny. Za karę musi opuścić swój dom i zamieszkać wśród największych wrogów ludzkości.

Spodziewałam się kolejnej na siłę zagmatwanej i przegadanej historii, naszpikowanej próbami zeswatania wszystkich z wszystkimi. Jednak druga seria autorki na początku wydaje się zupełnym przeciwieństwem debiutu. Nie widzę w niej żadnych zbędnych wątków, a fabuła niesamowicie wciąga w świat Fae. Tym razem wykreowany w zdecydowanie ciekawszy sposób niż w przypadku Erilei. Posiada burzliwą przeszłość oraz mroczne tajemnice, które główna bohaterka odkrywa małymi kroczkami. Gdzieś w tle pojawiają się również psotliwe czy niebezpieczne leśne duchy, a relacje pomiędzy poszczególnymi bohaterami wypadły realistycznie. Jeśli zaś chodzi o wątek miłosny to zdecydowanie na zdrowie wyszło autorce to, że był najważniejszym motywem w powieści. Sama akcja niesamowicie wciąga w swe sidła i łatwo nie wypuszcza serwując nam kolejne mocne cliffhangery. Nawiązania do Pięknej i Bestii sprawiają, że niby wiemy do czego historia cały czas zmierza, ale zakończenie i tak wbija w fotel.

Feyra wypada o niebo lepiej niż Aelin. Nie jest twardą babką tylko na pokaz, skrywając w sobie małą, skrzywdzoną dziewczynkę. Przyjęła na siebie ciężar utrzymania rodziny - zamkniętego w sobie ojca oraz rozkapryszonych sióstr. Kochała ich pomimo wszystkich wad i cały czas o nich myślała, a w ostateczności mogła liczyć na ich pomoc. Miewała słabsze chwile, ale mimo wszystko była nieugięta. Kochała sztukę, a także walczyła ze swoimi słabościami. Tamlin z Lucienem tworzyli dobraną parę przyjaciół, którymi kierowały podobne wartości i cel. Niesamowicie skryci, ale jeden porywczy, a drugi stoicki. Jedynie wciąż nie mogę zrozumieć takiego uwielbienia do Rhysanda. Nie wzbudził we mnie większych uczuć.

Wbrew moim wcześniejszym oczekiwaniom Dwór Cierni i Róż okazał się być naprawdę pasjonującą lekturą. Fabuła ogromnie mnie wciągnęła oraz wielokrotnie zaskakiwała. Świat przedstawiony bardzo mi się spodobał, a bohaterów z miejsca polubiłam. Myślę, że nie tylko sięgnę po kolejne tomy, ale również będę do tej serii jeszcze nie raz wracać.

czwartek, 12 lipca 2018

podsumowanie czerwca


Przygotowanie tego wpisu oznacza, że ostatecznie mogę zostawić za sobą nie tylko czerwiec, ale również i pierwszy rok studiów. Jakimś szczęśliwym trafem udało mi się go skończyć w pierwszym terminie, nawet najcięższe przedmioty, których było w tym semestrze całkiem sporo. Poza tym udało mi się wreszcie znaleźć pracę w zawodzie i zaczęłam od początku lipca. Jest męcząca orz stresująca, ale podoba mi się zdecydowanie bardziej niż dwie poprzednie.

A co z czytaniem? W czerwcu obniżyłam nieco loty w stosunku do maja i skończyłam pięć książek. Oczywiście przewijały się również zbiory opowiadań, które sobie od czasu do czasu podczytuje, jak Drobinki Nieśmiertelności czy Księga Wszystkich Dokonań Sherlocka Holmesa. Zaczęłam od Sprawy Zegarmistrza Anny Karnickiej - upewniła mnie ona w zdaniu, że to jedna z najbardziej klimatycznych serii młodzieżowych jakie kiedykolwiek czytałam. W czasie podróży do i z Warszawy zapoznałam się z Wieczorem filmowym, który był w sumie taką średnią powieścią, typową młodzieżówką, ale mimo wszystko odwołania do filmów bardzo mnie zaciekawiły. Szczególnie, że w większości były to klasyki kina. Następnie wreszcie udało mi się skończyć, a następnie napisać o Fantazmatach. Kolejny tomik, który jednogłośnie, w całości mi się podobał. Jako przedostatnią zapoznałam się z powieścią Rafała Cuprajaka, Mamusiu, przecież byłam grzeczna. Bardzo nietypową, pełną metafor i w pewien sposób brutalną książką. Jeszcze rzutem na taśmę zdążyłam skończyć Boginię niewiary, o której już się nie będę rozpisywać, bo niedawno pojawiła się opinia.

Z takich jeszcze ważniejszych wydarzeń, to w ubiegłym miesiącu zwiedziłam trochę stolicy i Podlasia. O czym trąbi ostatnio mój instagram. A także jak pewnie zauważyliście wróciłam do częstszego wrzucania postów i odwiedzania waszych blogów, bo nareszcie mam to czas. Nawet przekonałam się do pisania z telefonu, gdy mój komputer niedomaga. Mam ogromną nadzieję to utrzymać i wreszcie nadrobić swoje zaległości. ;) Do tego jeszcze znowu oglądam seriale!

A jak wam minął miesiąc? Przeczytaliście albo obejrzeliście coś ciekawego? Może odwiedziliście jakieś ciekawe miejsce?

niedziela, 8 lipca 2018

bogini niewiary - tarryn fisher


Po zobaczeniu okładki Bogini Niewiary miałam pewne obawy w stosunku co do najnowszej powieści Tarryn Fisher. Znałam ją do tej pory tylko z lektury fenomenalnej Margo, w której niesamowicie mną wstrząsnęła grając psychiką głównej bohaterki. Z tego względu postanowiłam dać szansę również jej romansom, choć nie bardzo je trawię jako gatunek. Czy wyniknęło z tego coś dobrego?

David przypadkiem zauważa Yarę w oknie baru i z miejsca się w niej zakochuje. Pragnie by została jego muzą. Wszystko w ich związku bardzo szybko postępuje. Po zaledwie paru miesiącach znajomości biorą ślub. Dwa tygodnie po nim dziewczyna znika bez śladu, a kariera zespołu Davida rozkwita.

Niestety tym razem nie mogę powiedzieć, że jestem totalnie zszokowana tą powieścią, ale też nie uważam jej za kompletną klapę. Autorka stworzyła historię miłosną, z którą wcześniej się nie spotkałam, w której wiele rzeczy mi nie pasuje, ale która mnie nie wynudziła, a momentami nawet zaskakiwała. Do pewnego momentu miałam jeszcze jakąś nadzieję, że porwie mnie całkowicie, ale niestety romanse wciąż nie są moją bajką. Szczególnie miłość od pierwszego wejrzenia, której doświadczył David. Narracja prowadzona jest dwutorowo. Pokazuje przeszłość oraz teraźniejszość związku głównych bohaterów, próbując wyjaśnić co się właściwie wydarzyło, dlaczego Yara wyjechała. Mam jednak wrażenie, że wszystko skupia się na jej błędach i słabościach, a bagatelizuje te Davida. Poza tym oczywiście fabuły dąży do przewidywalnego zakończenia.

Po zrozumieniu postawy Yary, bardzo ją polubiłam. Dziewczyna miała za sobą ciężkie dzieciństwo. Była wychowywana przez matkę, która traktowała ją jak zło konieczne i nie okazywała żadnych, innych uczuć. Po tym wszystkim bała się po prostu od kogokolwiek uzależniać czy wiązać. Miała również w sobie nieco egoisty. Była zazdrosna oraz impulsywna. David z kolei  to jej totalne przeciwieństwo. Facet nieco zbyt idealny - przystojny, szarmancki, a do tego muzyk. Szuka tylko prawdziwej miłości. Jednak wielokrotnie dawał Yarze powody do zazdrości i nieszczególnie się tym przejmował. Nie szukał jej przez dwa lata, podczas gdy ona była przy nim nawet w najgorszych momentach.

Poza tą dwójką pojawiło się również kilku ciekawych bohaterów. Między innymi nieliczni, ale za to dość charakterystyczni, przyjaciele Yary. Na przykład Ann z agorafobią czy Celine, której mieszkanie było czarno-białe. Z drugiej strony chłopacy z zespołu Davida, z których najbardziej polubiłam Fernanda. Nieco misiowatego wujka dobra rada. Strasznie żal mi Ethana, który w całej tej historii był najbardziej pokrzywdzony. Za to matka Yary na sam koniec niesamowicie mi zaimponowała swoją ogromną zmianą. Warto byłoby wspomnieć również o największym powodzie do zazdrości Yary, czyli Petrze, która nie dawała za wygraną w zdobyciu Davida, nawet gdy był w związku.

Może w ostateczności rzeczywiście nie jest to książka dla mnie. Mogłabym ją z tego powodu zjechać od góry do dołu, ale szczerze powiedziawszy były w niej elementy, które mi się spodobały. Wciąż lubię styl autorki, a także poprowadzenie narracji czy fabuły, choć Fisher za bardzo skupiła się na niedoskonałościach Yary i wyidealizowała Davida. Poza nimi pokazała nam również kilka fajnych postaci, które dało się polubić. Myślę jednak, a raczej jestem pewna, że historia zdecydowanie lepiej trafi do miłośników romansów, w szczególności tych fanfickowych.

sobota, 30 czerwca 2018

podsumowanie maja


Wciąż mam ogromne zaległości w pisaniu opinii o książkach, dlatego moja aktywność na Biblioteczce ostatnio ogranicza się tylko i wyłącznie do tego. Momentami trudno jednak skupić się przez długi czas na jednej rzeczy, więc dla odmiany i odprężenia postanowiłam wspomnieć trochę o pozycjach, z którymi spędziłam maj.

O dziwo, okazał się to być całkiem dobry miesiąc zarówno pod względem czytelniczym, jak i prywatnie. Znalazłam ciekawszą pracę niż kasa, choć nadal nie jest to zajęcie marzeń. Poza tym udało mi się zaliczyć zmorę tego semestru, czyli rachunek prawdopodobieństwa. No i w końcu przeczytałam siedem, całkiem fajnych książek.

Zaczęło się od Tancerzy Burzy Jaya Kristoffa, która ma dość specyficzny klimat, ale całkiem się polubiliśmy. Zmusiła mnie do wytężenia umysłu. Spragniona dobrego thrilleru, szybko pochłonęłam Autopsję Tess Gerritsen i jak pewnie się domyślacie, ani trochę się nie zawiodłam. Następnie podeszłam do dwóch ciężkich książek z rzędu, które okazały się naprawdę rewelacyjne. Każda na swój sposób. Krótka Historia Czasu wymagała ode mnie naprawdę wiele uwagi, ze względu na mnogość przywoływanych praw fizyki czy też wydarzeń z historii nauki, a Mała Baletnica wywoła wiele skrajnych emocji w związku z tematyką powieści Wiktora Mroka. Na odprężenie po takiej dawce wiedzy i uczuć sięgnęłam po morską opowieść spod pióra Pauliny Kuzawińskiej, czyli Zaklęcie na wiatr. Była to książka po prostu okej, jakoś szczęgólnie mnie nie zachwyciła. Miasto świętych i złodziei miało w sobie potencjał na naprawdę genialną powieść, ale zostało to zaprzepaszczone przez wątek kryminalny. Zdecydowanie miała więcej do pokazania w kwestii problemów społecznych Afryki. I jeszcze pod koniec miesiąca poznałam Pudełko z guzikami Gwendy, czyli jedną z najnowszych powieści Kinga, w duecie z Charizmarem, która była całkiem ciekawa i bardzo ładnie napisana.

Ostatnio wszystkie miesiące bywają dla mnie pełne wrażeń i pewnie raczej szybko się to nie zmieni. Jednak mimo wszystko fajnie czasem spojrzeć w wstecz i przekonać się, że mimo wszystko wypadło się naprawdę dobrze. A z czerwcem może być nieco gorzej...

niedziela, 24 czerwca 2018

fantazmaty


Każda książka ma swoją własną historię. Mniej lub bardziej zawiłą czy też prostą albo skomplikowaną. Jeśli chodzi o same Fantazmaty to tekst o nich miał się pojawić już dawno temu, ale trafiły do mnie w złym momencie. Sami wiecie, jak wyglądało u mnie ostatnie sześć miesięcy. Na szczęście teraz już wszystko powoli się układa i mogę nadrabiać cholernie duże zaległości.

Fantazmaty to konkurs, w którym nagrodą jest publikacja autorskiego opowiadania w obszernej antologii. Nie za bardzo wiem, jak ugryźć krótki opis jej tematyki, ponieważ sama nazwa mówi o tym wszystko. Będziemy mieli tutaj do czynienia z głęboki fantasy, przez coś luźniejszego aż po science fiction. A co najciekawsze spotkamy tutaj nawet bardzo uznanych polskich autorów, jak Jacek Łukawski, Paweł Majka czy Agnieszka Hałas.

Wszystko zaczyna się od spotkania z ciekawą wizją przyszłości, w której główne role odgrywają podróże w czasie oraz bunt. O dziwo, wbrew mojemu ogromnemu zniechęceniu względem innej książki Majki, ta historia niesamowicie mnie zaciekawiła.

Gdzieś krótko po niej wpadł genialnie baśniowy tekst, który spodobał mi się najbardziej ze wszystkich. Łączył w sobie brzydotę naszego świata z elementami magicznymi.

Kilka tekstów niesamowicie poprawiało humor - między innymi historia babci, która nie mogła umrzeć czy dziecka super bohaterki z talentem do wprowadzania w rzeczywistość swoich snów oraz smoczego dentysty. Bardzo miło wspominam również naddźwiękowy pociąg oraz demony wydobywające się z wnętrza czarnego karła. Wspomnę jeszcze o nieco przerażającej historii śmierci matki z Panem Kukiełką w roli głównej, czy świetnie dopracowanej fabuły z niesamowitymi zwrotami akcji w Księdze Daat, a także bardzo interesujące próby odtworzenia neandertalczyków.

O dziwo, w Fantazmatach podobały mi się właściwie wszystkie teksty. Oczywiście były te lepsze i gorsze, ale żadne jakoś szczególnie mnie do siebie nie zniechęcił ani nie oburzył. Każdy miał w sobie coś, co sprawiało, że chciałam czytać dalej. Naprawdę rzadko tak bywa, więc tym bardziej z czystym sumieniem mogę wam gorąco polecić ten zbiór. Zwłaszcza, że jest on dostępny za darmo na stronie akcji. Mam nadzieję, że skorzystacie z tej okazji, bo naprawdę warto.

poniedziałek, 18 czerwca 2018

do zobaczenia w kosmosie - jack cheng


Od kilku miesięcy mam obsesje na punkcie kosmosu. Z zapartym tchem obserwuje wszelkie newsy o odkryciu nowych planet oraz gwiazd, wysłaniu kolejnych sond, nawet teorii spiskowych odnośnie życia pozaziemskiego czy wręcz już mistycznej planety Nibiru, która ma przynieść naszej zagładę. Chętniej sięgam po powieści z nurtu fantastyki naukowej. Nic więc dziwnego, że nie mogłam przejść obojętnie obok historii chłopca, podzielającego moje zainteresowanie. Nawet, jeśli od początku nie spodziewałam się po niej niczego wybitnego.

Trzynastoletni Alex na swoim złotym iPodzie nagrywa wiadomości o życiu na Ziemi. W tym samym czasie buduje rakietę. Wyśle je w kosmos podczas najbliższego konwentu miłośników astronomii, na który wybiera się wraz ze swoim psem Carlem Saganem. Oprócz świetnej zabawy, wycieczka przyniesie mu konfrontacje z trudnymi sprawami rodzinnymi.

Jeszcze zanim rozpoczęłam historię Alexa - wiedziałam, że nie powinnam mieć wobec niej wielkich oczekiwań. Moje prognozy się sprawdziły i okazała się to być jak dla mnie nieco naiwna opowieść dla młodszego czytelnika. Odnalazłam w niej jednak kilka morałów, które dla grupy docelowej będą naprawdę ważne. Przede wszystkim, że nie warto się poddawać po pierwszej próbie, ale także podkreślenie ogromnego znaczenia szczerej i kochającej się rodziny w dorastaniu dziecka. Gdybym jeszcze miała wspomnieć o minusach, to najbardziej rzucił mi się w oczy fakt, że dziecko bez opieki zjechało dużą część USA, a mimo to nikt się tym nie zainteresował. Do tego na swojej drodze spotykało samych życzliwych ludzi... Trochę to zbyt utopijne.

Alexa pozostawiono samopas. Nikt nie zwracał na niego większej uwagi. Przez długi czas świetnie radził sobie sam, ale pewnych spraw jedenastolatek nie jest w stanie ogarnąć w pojedynkę. Szkoda mi go, ponieważ najbliżsi potrzebowali reakcji z zewnątrz, aby w końcu doprowadzić ich sytuacje życiową do porządku.

Z pozostałych postaci chyba najbardziej polubiłam Terrę. Dziewczynę o nieszablonowym sposobie myślenie, a także mocnym charakterze. Z kolei najmniej brata Alexa, dla którego bardziej liczyła się kariera niż własna rodzina.

W tym miejscu warto też wspomnieć o oryginalnym oraz ciekawym sposobie przedstawienia fabuły. Jest to w pewnym sensie forma epistolarna - każdy rozdział to skrypt nagrań z iPoda Alexa.

Do zobaczenia w kosmosie było dokładnie tym czego spodziewałam się po tej powieści. Świetnie nadaje się dla młodszych czytelników, którzy odnajdą w nim wiele morałów ważnych w ich okresie życia. Niektóre wątki wydają się zbyt idylliczne, ale książka nadrobia to między innymi fajnymi bohaterami czy też nietypowym prowadzeniem narracji. Świetnie spędziłam z nią czas.


środa, 13 czerwca 2018

miasto świętych i złodziei - natalie c. anderson


W trakcie kontynuowania swoich poszukiwań thrillera idealnego, którego nie napisałby któryś z już znanych mi autorów, natrafiłam na wiele naprawdę pozytywnych słów o Mieście Świętych i złodziei. Gdzieś wśród nich przewinęło się nawet porównie do bezkonkurencyjnej trylogii Stiega Larssona. Ostatecznie przekonała mnie ono w tym, że powinnam sięgnąć po powieść Natalie C. Anderson, choćby żeby przekonać się ile w tym prawdy. Mimo, że doskonale zdaje sobie sprawę, ile są warte takie rekomendacje.

Przed pięcioma laty matka Tiny została zamordowana w gabinecie swojego wysoko postawionego przełożonego. Od tamtej pory w imię zemsty szesnastolatka, wraz z pomocą ulicznego gangu, nieubłaganie dąży do wymierzenia mu sprawiedliwości. Gdy zaczyna wcielać długo przygotowywany plan w życie, przez jeden mały błąd wszystko bierze w łeb, a ona zmuszona jest do rozważenia, że to ktoś inny nacisnął wtedy spust.

Miasto Świętych i Złodziei to powieść sensacyjna, która zdecydowanie lepiej wypada pod względem poruszanych problemów społeczności afrykańskiej niż samym wątku kryminalnym. Większość wydarzeń, faktów czy nawet sama tożsamość zabójcy i jego motyw jakoś nieszczególnie mnie zaskoczyły. Nie było tego szoku po ujawnieniu całego rozwiązania. Przyjęłam je z obojętnością. Inaczej sprawa ma się co do zarysu świata, w którym przyszło żyć głównej bohaterce. Ucieczka z ogarniętej wojną ojczyzny, lata spędzone u boku bogatej rodziny jako przedstawiciel służby, a następnie życie w slumsach, wstąpienie do ulicznego gangu, wieloletni trening, a nawet powrót do ojczyzny i poznanie prawdy o swoich korzeniach. Anderson opisała to wszystko w bardzo zgrabny oraz barwny sposób. Niestety nie wystarcza to abym bezapelacyjnie zakochała się w tej książce, a szkoda. Ogromna szkoda, bo był na to potencjał.

Wbrew pozorom moim ulubionym bohaterem zostaje największa nieobecna całej historii, czyli matka Tiny. Anju to niezwykle silna kobieta, która pomimo przeciwności losu i piekła, która przeszła w Kongu, nie boi się mówić prawdy i pogrążania złych ludzi. Robi wszystko, aby uchronić swoje córki przed tym, co spotkało ją samą. Tina ma od niej zupełnie inny charakter - jest niesamowicie prostolinijna, niustępliwa, lubi chadzać własnymi ścieżkami i przestrzegać swoich zasad. Kiki jest niezwykle mądra i ambitna. Szkoda, że jej postać zyskała małe pole do popisu. Poza tym bardzo polubiłam również Michaela - chłopaka z bogatego domu, ale nie bojącego się ubrudzić sobie rąk i zapatrzonego w swojego ojca - czy geniusza komputerowego i jednocześnie najprawdziwszego geja, Boyboya. Właściwie każdy bohater odgrywający jakąś ważniejszą rolę ma całkiem nieźle zarysowany charakter i ciekawą historię.

Powieść Natalie C. Anderson ma właściwie dwie strony medalu. Z jednej strony słaby główny wątek kryminalny, a z drugiej genialne tło społeczne, poruszone wiele problemów ludności Czarnego Kontynentu oraz ciekawi bohaterowie. Sprawia to, żę nie do końca jestem pewna co powinnam o niej sądzić. Na pewno nie mogę jej nazwać genialną, ale myślę, że chyba jednak warto sięgnąc i poznać historię Tiny, a nuż wy się w niej zakochacie. Tego nie wykluczam, ale ja widzę w niej to znaczące niedocięgnięcie.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...