niedziela, 31 lipca 2016

Podsumowanie lipca


Połowa wakacji już za nami, ale jakoś szczególnie trudno mi w to uwierzyć. Wraz z początkiem sierpnia miałam iść na staż, jak zapowiadałam, ale ustalony termin okazał się niewypałem i przeniesiono go na przyszły rok. Zyskałam, co prawda mnóstwo wolnego czasu na czytanie i przygotowanie sobie zapasu postów na czas klasy maturalnej, tylko że ja byłam psychicznie przygotowana na ciężką, stresującą pracę w agencji reklamowej i spokojne wieczory z książką, a tu się okazuje, że klapa. Mam nadzieję, że chociaż ja sama się sobą nie zawiodę i będę dalej trwać w swoim planie bycia zorganizowanym człowiekiem. Zabieram się też za jeszcze jedną poważną zmianę w życiu, a właściwie do takiego małego resarchu moich planów czytelniczych i w najbliższym czasie trochę wam o tym opowiem. A co do tego, jak czytelniczo wyglądał mój lipiec to był trochę gorszy od czerwca, ale w sumie jestem całkiem zadowolona z przeczytanych książek. Nie było wśród nich żadnych klumpów, na żadnej się jakoś mocno nie przejechałam, dobierałam sobie całkiem fajne lektury i mam nadzieję, że dalej będę tak celnie trafiać. Na blogu pojawiło się bardzo mało postów, ale w niektóre dni byłam bardzo zajęta wolontariatem, czy w ostatnim tygodniu byłam na swoim "wakacyjnym wyjeździe" i nie miałam dostępu do komputera (chociaż w sumie dzięki temu zaoszczędziłam trochę postów). W najbliższym czasie jednak to nadrobię - zwłaszcza w pierwszym tygodniu sierpnia o czym się przekonacie już jutro. Wróciłam z głową pełną nowych pomysłów na posty. Zostało mi już tylko je spisać. :)


       Książka miesiąca:

Przeczytane: 9
Gerritsen Tess Sobowtór 8/10
Jansson Tove Wiadomość 8/10
Skelton Matthew Endymion Spring 5/10
Gerritsen Tess Dawca 8/10
Tregillis Ian Mechaniczny 8/10
Alender Katie Od złej do przeklętej 6/10
Stiefvater Maggie Król Kruków 7/10
Stiefvater Maggie Złodzieje Snów 6/10
Shelley Mary Frankenstein 10/10

Najgorsza książka: Skelton Matthew Endymion Spring
    

piątek, 22 lipca 2016

"Mechaniczny" Iana Tregillisa - recenzja książki.

Autor: Tregillis Ian
Przekład: Czartoryski Bartosz
Tytuł polski: Mechaniczny
Tytuł oryginalny: The Mechanical. The Alchemy Wars: Book One
Seria: Wojny Alchemiczne #1
Wydawnictwo: Sine Qua Non
Wydanie polskie: 2016
Wydanie oryginalne: 2014
Ilość stron: 455
Cena okładkowa: 39,90 zł
Moja ocena: 8/10

Zaraz po tym, jak naukowiec i zegarmistrz Christiaan Huygens stworzył w XVII wieku pierwszego klakiera, Holandia powołała do życia mechaniczną armię. Nie trzeba było długo czekać, żeby legion mosiężnych piechurów pomaszerował na Westminster. Królestwo Niderlandów stało się supermocarstwem dzierżącym niepodzielną władzę w Europie. Trzy stulecia później stan rzeczy nadal się utrzymuje. Jedynie Francja zawzięcie broni swoich przekonań, że każdy powinien mieć prawo do wolności, niezależnie czy zbudowany jest z ciała, czy z mosiądzu. Po dziesięcioleciach zawieruchy wojennej Holandii i Francji udało się osiągnąć kruchy rozejm. Ale jeden zuchwały klakier o imieniu Jax nie może już dłużej znieść gaes - niewolniczych więzi ze swoimi panami. Jak tylko nadarzy się okazja, wyciągnie mechaniczną rękę po wolność, a konsekwencje jego ucieczki zatrząsną fundamentami Mosiężnego Tronu.
opis z okładki

Co prawda nie lubię historii, ale jestem zafascynowana każdą możliwą powieścią, w której autor tworzy swój własny, alternatywny świat bazując właśnie na przeszłości naszego gatunku. Na pewno każdy z was chociażby słyszał o kimś takim, jak Johan Faust lub kimkolwiek, kto w przeszłości bym sławnym alchemikiem poszukującym metody na zamienienie metalu w złoto czy przekazanie życia nieożywionej materii, ale niestety w rzeczywistości nikomu się to nie udało. Dopiero w powieści Iana Tregillisa możemy zaobserwować co by się stało, gdyby te wszystkie mrzonki dawnych naukowców były prawdą i po naszych ulicach spacerowali mechaniczni ludzie.

Do lektury Mechanicznego przekonała mnie przede wszystkim ta przepiękna grafika umieszczona na okładce i teraz już po zapoznaniu się z jego treścią, muszę przyznać, że jest ona strzałem w dziesiątkę. Niesamowicie pasuje do unikatowego klimatu tej serii, w której roztrząsana jest sprawa czegoś takiego, jak wolna wola, która według niektórych nie przysługuje mechanicznym istotom, ponieważ nie mają one duszy, chociaż przecież nie da się dowieść, że również ludzie ją posiadają, że nie są tylko marionetkami w rękach kogoś innego. Dusza to tylko takie ludzkie założenia i nikt nie wie, jak jest naprawdę. Ani w naszym ciele, ani w ciele klakierów nie ma specjalnego, wydzielonego miejsca na to, co nie umiera wraz z ciałem a odchodzi do Boga. Serce jest tylko takim umownym miejscem, w którym skumulowane są nasze uczucia, które boli, gdy coś drażni nasze psychikę, które raduje się wraz z nami i właściwie to przecież od niego zależy czy żyjemy czy już umarliśmy.

Właśnie ta sprawa stanowi wielowiekowy konflikt pomiędzy katolicką Francją, a metodystyczną Holandią. Niderlandczycy będący panami świata niesamowicie przypominają mi Rzymian, Persów, Szwedów, Hitlerowców czy komunistyczną Rosję. Poznajmy to państwo w momencie szczytu ich potęgi. Zdążyli narzucić obywatelom swoje racje, a każdy, kto sądzi inaczej jest heretykiem i natychmiast należy go zlikwidować na oczach tłumu. Ba, wszystko co odbiega od ich postanowień musi być natychmiast zlikwidowane. Zbuntowani klakierzy, a nawet państwa, które nie podzielają ich zdania muszą zniknąć z powierzchni Ziemi. Jedynie Francja, dzięki swoim niesamowitym umiejętnością chemicznym daje radę utrzymywać choć niewielki skrawek własnego terenu i stawiać czoło armii klakierów, ale Mechaniczny to nie tylko historii o wojnie. To przede wszystkim historia trójki szczególnie ważnych w tej wojnie osób - zbuntowanego klakiera, francuskiego szpiega i wicehrabiny, dla której wygrana z Holandią ma niesamowicie ważne znaczenie. Ich wątki wzajemnie się uzupełniają i tworzą razem wstęp do niesamowitej opowieści o powoli rozwijającym się buncie mrówki przeciwko słoniowi, który może się udać. Niestety autorowi nie udało się uniknąć przewidywalnych, schematycznych momentów - zwłaszcza w przypadku Berenice - ale ratuje go dużo większa liczba drobniejszych wątków, które niesamowicie mnie zaskoczyły i sprawiły, że okropnie nie mogę się doczekać dalszych losów z mechanicznego świata.

Mocny punkt całej książki stanowią główni bohaterowie, ponieważ nie ma ich zbyt wielu, a mimo to mają na tyle wyraziste charaktery, że nawet za kilka miesięcy będę w stanie bez zastanowienia przywołać ich imiona i cechy. Osobowość Jaxa po uzyskaniu wolnej woli mnie zaskoczyła, ponieważ była niesamowicie prawdziwa - naiwna, łatwowierna, nieporadna, dopiero co poznająca ludzką naturę. Dawał się łatwo zdemaskować i postępował, jak zwykły człowiek, ale bardzo szybko się uczył. Momentami irytowały mnie samobójcze myśli pastora Luuka Visera, który poddał się tylko dlatego, że jego kompanów złapano i skazano na śmierć. Cały czas powtarzał, że za chwilę przyjdą klakierzy, aby jego również aresztować i zgładzić, ale to co stało się potem nie mieści mi się w głowie i jestem ogromnie ciekawa rozwinięcia tego wątku. Sama Berenice dzierżąca tytuł królewskiego Talleyranda, przywódczyni siatki francuskich szpiegów to twarda kobieta, która nie daje sobie w kaszę dmuchać. Ma niesamowity dystans do siebie, ludzi na około i swojej wiary. Zaimponowała mi swoją pomysłowością, sprytem i brakiem zahamowań. Do pozostałych postaci lepiej się nie przywiązywać, bo i tak szybko zginą.

Książka Iana Tregillisa ani trochę nie zawiodła moich oczekiwań względem niej. To niesamowita przygoda ze świeżym pomysłem na uniwersum i samą historię. Początkowo trudno mi było wciągnąć się w historię, ale z każdą kolejną stroną byłam coraz bardziej pewna, że zapamiętam ją na długo.

Za możliwość przeczytania serdecznie dziękuję Wydawnictwu Sine Qua Non.

środa, 20 lipca 2016

"Dar Morza" Diane Chamberlain - recenzja książki

Autor: Chamberlain Diane
Przekład: Siewior-Kuś Alina
Tytuł polski: Dar Morza
Tytuł oryginalny: Summer's Child
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Wydanie polskie: 2000
Wydanie oryginalne: 2015
Ilość stron: 441
Cena okładkowa: 36 zł
Moja ocena: 7/10

W dniu swoich jedenastych urodzin Daria znajduje na plaży zadziwiający dar morza: porzuconego noworodka. Tożsamości dziewczynki nie udaje się odkryć i mała zostaje adoptowana przez rodzinę Darii. Ale jej historia nieustanie intryguje otoczenie. Minęło 20 lat. Shelly jest wyjątkową, eteryczną dziewczyną, która Daria nadal ochrania. Kiedy do miasteczka Kill Devil Hills przyjeżdża Rory Taylor - przyjaciel Darii z dzieciństwa, a obecnie producent telewizyjny - by zrobić program o niezwykłej historii Shelly, w mieszkańcach zachodzi dziwna zmiana. Im więcej pytań zadaje Rory, tym większy niepokój ogarnia małą społeczność. Na jaw wychodzą ściśle skrywane sekrety i grzechy. A kiedy tajemnica "daru morza" sprzed lat zostaje ujawniona, okazuje się, że z nikt z zainteresowanych - ani Shelly ani Daria ani nawet Rory - nie jest na to przygotowany. Czy chciałbyś poznać prawdę?

opis z okładki

Możliwe, że część książkowej blogosfery, która kocha się w powieściach Diane Chamberlain oburzyłaby się pewnie, że wybrałam sobie złą książkę na rozpoczęcie przygody z powieściami tej pisarki. Według mnie jednak świetnie nadawała się na tę okazję, ponieważ odkąd tylko zaczęły się pojawiać jej recenzje niezwykle mnie intrygowała. Nie oczekiwałam po niej cudów i dzięki temu ani trochę się nie zawiodłam, choć może zakończenie okazało się być trochę nieprawdopodobne.

Chamberlain napisał ogromnie wciągającą od pierwszej strony oraz wielowątkową powieść o tym, jak bardzo na życie dziecka wpływa postawa rodziców czy opiekunów. Daria i Chloe wychowały się w głęboko wierzącej, katolickiej rodzinie, gdzie wszyscy otaczali się miłością, opiekę i zaufaniem, a jednak nie wszystko było idealne. Odnaleziony noworodek wprowadził w życie ich rodziny dużo radości. Po części jestem w stanie zrozumieć postawę Darii wobec Shelly, ponieważ nawet po wielu latach dziewczyna czuła się jej aniołem stróżem. Przede wszystkim jednak to ona spędzała z siostrą najwięcej czasu i widziała jej niezdolność do samodzielnego życia oraz naiwność. Shelly starała się być odpowiedzialna, ale nie zawsze jej to wychodziło. Z kolei przyjazd Rory'ego wywołał większe zamieszanie w kręgu rodziny i najbliższych znajomych sióstr niż całego społeczeństwa Kill Devil Hills. Rozwiązania całej zagadki pochodzenia Shelly, a właściwie tożsamości jej ojca powinnam się domyślić od samego początku, ale jak zwykle podświadomie odrzuciłam te możliwość, jako zbyt prostą. Autorka w pewnych momentach wodziła za nas mnie, a w innych samych bohaterów.

Bardzo polubiłam prawie wszystkich bohaterów Daru Morza. Siostry Cato były dla siebie niesamowitą podporą i żadna z nich nie zostawiłaby drugiej w potrzebie, nawet pomimo wszystkich tajemnic, które przed sobą miały. Rory był prawdziwym aniołem. Początkowo może się wydawać, że robi to wszystko dla pieniędzy, jednak w miarę upływu historii i poznawania go widziałam, jego wielkie serce i nieustanną chęć pomocy innym. Jedynie Rachel pomimo swoich dobrych zamiarów nie przekonała mnie do siebie. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie, że kobieta, która chce osiągnąć taki cel mogłaby postępować w tak niegodziwy sposób.

Styl pisania Diane Chamberlain jest lekki i przyjemny. W naprawdę wielu momentami niesamowicie wciągałam się w historię Shelly, a przede wszystkim niejednokrotnie autorka pozostawiała mnie z wyrazem niedowierzania na twarzy. Wiele rozdziałów kończyło się w okropnych momentach, dlatego cały czas chciałam więcej i więcej.

Serdecznie polecam wam Dar Morza. Może nie wniesie nic szczególnie nowego w wasze życie, ale będzie się przy niej świetnie bawić analizując sprawę pochodzenia Shelly i niezwykle intrygujące zachowania bohaterów.


sobota, 16 lipca 2016

O czym marzy Suomi?

Oprócz rzeczy bardzo przyziemnych, jak miłość, założenie rodziny, dobra praca czy spokojne życie, od kilku lat posiadam parę największych marzeń, a jedno z nich w szczególności jest bardzo trudne do spełnienia. Pisałam już o tym, że zaczęłam wprowadzać w życie plan, który pozwoli mi urzeczywistnić tę wizję i obiecałam napisać coś niecoś o tym, jak to wszystko wygląda, ale w między czasie zdążyłam kilka razy go porzucić lub całkowicie zmienić koncepcje (jak to zwykle ze mną bywa), ale ani na chwilę nie porzuciłam planów wydania książki. Nie zniechęca mnie ani trochę wygląd rynku wydawniczego w Polsce, tylko po prostu w pewnym względzie mam wrażenie, że jestem jeszcze tylko nastolatką, która ma całe mnóstwo czasu na spełnianie życiowych ambicji. Fakt, że jestem osobą niemal dorosłą i za rok pójdę do swojej pierwszej, poważnej pracy dochodzi do mnie niesamowicie powoli, ale dochodzi.

Wczoraj po ponad trzech latach pisania wreszcie uświadomiłam sobie, że jestem gotowa do napisania czegoś, co nie będzie fanfiction, a w pełni moim autorskim tekstem i szczerze przyznając jestem z tego jednoparta niesamowicie dumna. Tymczasem dziś, dosłownie przed chwilą, spoglądając na swój notes, z którego zrobiłam tak zwany Dziennik Bloggera, i napis zdobiący jego okładkę Love what you do and do it well w pełni dotarło do mnie jego znaczenie. Chcę być nie tylko dobrym człowiekiem i bloggerem, ale również pisarzem ze wspaniałą karierą na miarę samego Kinga. Strasznie to wygórowane, prawda? To przez moje ogromne ego, ale tak tylko sobie mówię. Będę szczęśliwa nawet z samego wydania jednej książki. Może nawet przejść bez echa. Po prostu chcę to zrobić.

Droga do spełnienia tego marzenia jest niesamowicie wyboista od samego początku. Wszystko przez mój nieopierzony charakter - niecierpliwość i słomiany zapał. Przeszkadzał mi w samym pisaniu opowiadań fanfiction o tematyce skoków narciarskich, które stanowiły większość mojej dotychczasowej "kariery pisarskiej". Pierwsze próby przeszłam w wieku lat 11., ale szybko się zniechęciłam. W pełni pisać rozpoczęłam cztery lata później, dokładnie 16 kwietnia 2013 roku, kiedy dodałam pierwszy w życiu prolog na założonego w onecie bloga. Jego bohaterka towarzyszy mi do dzisiaj jako alter ego, choć co prawda nie skończyłam go. W ciągu 3,5 roku udało mi się to zaledwie z trzema, ale kolejnych kilkadziesiąt rozpoczęłam i szybko straciłam do nich cierpliwość. Aktualnie, oprócz prowadzenia bloga recenzenckiego, piszę jedno dłuższe fanfiction o fińskich skoczkach narciarskich w klimatach kryminalnych oraz jednoparty, a poza tym na dysku mam mnóstwo rozpoczętych tekstów, które mogą nigdy nie doczekać się końca. Chciałabym zabrać się również wreszcie do pisania tej książki, ale chyba nie jestem na to wystarczająco cierpliwa. Coś tam czasem podopisuję do tych rozpoczętych tekstów, ale nie umiem wysiedzieć kilka godzin dziennie nad jednym tekstem. Staram się, ale nie wychodzi, a mimo to będę próbować dalej, aż w końcu się uda. Nie będę tutaj opowiadać o swoich pomysłach, bo pewnie gdy tylko je opowiem zejdzie ze mnie napięcie spowodowane przypływem weny, ale mogę wam polecić przeczytanie moich poprzednich tekstów i przynajmniej będzie wiedzieć, w jakich klimatach lubię pisywać (ale tylko do tych, z których jestem zadowolona).



ściany z kamienia <--- tutaj znajdziecie mój pierwszy autorski tekst :)

I możecie wyczekiwać książki. Nie wiem, kiedy. Może za kilka miesięcy. Może za kilka lat, ale na pewno będzie.

poniedziałek, 11 lipca 2016

"Czarnoksiężnik z Archipelagu" Ursuli K. Le Guin - recenzja książki

Autor: Le Guin Ursula K.
Przekład: Barańczak Stanisław
Tytuł polski: Czarnoksiężnik z Archipelagu
Tytuł oryginalny: A Wizard of Earthsea
Seria: Ziemiomorze #1
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Wydanie polskie: 2012
Wydanie oryginalne: 1968
Ilość stron: 237
Cena okładkowa: 29,90 zł
Moja ocena: 9/10

Historia o naukach pobieranych przez młodzieńca z wymyślonej krainy u mędrców, którzy posiadali kunszt czarnoksięski. Jest to zarazem opowieść realistyczna o kształtowaniu się osobowości, dorastaniu wśród przeciwieństw, o tym, jak zapalczywa lekkomyślność, przeradza się w dojrzałość. Jest to wreszcie opowieść o tym, jak - nie czując upadlającego strachu - pogodzić się z myślą o śmierci.

opis z okładki

Delikatnie mówiąc, jestem zdegustowana ilością klasyków literatury wywodzących się z grona gatunków, które uważam za swoje ulubione. Czasem aż zaczyna mi być wstyd, gdy nazywam siebie ogromnym fanem fantastyki, a nigdy nie miałam w rękach takich powieści, jak Władca Pierścienia czy właśnie wspominany Czarnoksiężnik z Archipelagu stanowiący pierwszy tom znanej na całym świecie serii Ziemiomorze. Sięgnęłam po niego za namową przyjaciółki, która uwielbia go od czasu podstawówki i po przeczytaniu muszę się z nią całkowicie zgodzić. Ursula K. Le Guin stworzyła niesamowitą, ponadczasową historię, która nie tylko bawi, ale również uczy i powinna świetnie przemówić do dzieci.

Pierwszym tom opowiada nam historię wiejskiego chłopaka wchodzącego w świat czarnoksięstwa, który otworzyła przed nim ciotka, a następnie kolejni magowie wróżący mu wielką przyszłość najpotężniejszego czarnoksiężnika całego Ziemiomorza. Niesamowicie wciągnęłam się w obserwowanie, jak Ged niecierpliwie zagłębia się w kolejne tajniki magii oraz podróżuje po wyspach stworzonej przez Le Guin krainy. Jej koncepcja jest doskonale przemyślana i przedstawiona w taki sposób, że nie przytłacza. Od początku czułam się, jakbym doskonale znała te miejsca, a nie była tam po raz pierwszy zupełnie sama.

Opowieść nabiera niesamowitego wyrazu za sprawą głównego bohatera, który pomimo pierwszego wrażenie, że będę miała do czynienia z pierwowzorem szczęściarza Pottera, nie jest idealny, ale posiada umiejętności wynagradzające jego podły charakter. Ged jest człowiekiem bardzo dumnym i często przechwala się, opowiada wyssane z palce historyjki o swoich niesamowitych umiejętnościach, choć tak naprawdę ich nie posiada. Sprawa go to na niego niewyobrażalne kłopoty, z którymi radzi sobie całkowicie sam.

Czytając Czarnoksiężnika z Archipelagu czułam się, jak bierny obserwator wydarzeń i w tym przypadku bardzo mi się to podobało. Ziemiomorze nie jest krainą, w której chciałoby się żyć. Wręcz przeciwnie, momentami czułam odrazę jej mieszkańców do morskich podróży, które i tak czekały na nich na każdym kroku. Ursula K. Le Guin spisał to wszystko w takich sposób, że nie dało się odciągnąć i jednocześnie nie zwracać uwagi na każdy możliwy szczegół.

Serdecznie polecam wam tę cieniutką książeczkę. Zwłaszcza osobom, które nie czują się przekonane do fantastyki. Historia Geda pozwoli wam zrozumieć, że fantastyka wcale nie musi być tylko i wyłącznie rozrywkę, ale również nauką, że nie warto ucieka przed problemami, tylko stawić im czoła.


sobota, 9 lipca 2016

"Opowieść Podręcznej" Margaret Atwood - recenzja książki

Autor: Atwood Margaret
Przekład: Uhrynowska-Hanasz Zofia 
Tytuł polski: Opowieść Podręcznej
Tytuł oryginalny: The Handmaid's Tale
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Wydanie polskie: 1998
Wydanie oryginalne: 1985
Ilość stron: 284
Cena okładkowa: -
Moja ocena: 8/10

Orwellowskie piekło kobiet. Witamy w alternatywnej rzeczywistości rodem z najgorszego koszmaru, jaki może przyśnić się kobiecie. Oto inna wersja historii świata, w której reżim i ortodoksja są jedynym prawem, prawem stanowionym przez mężczyzn i dla mężczyzn, gdzie kobieta została sprowadzona do roli niemej reproduktorki. Oby tylko ten świat mógł okazać się ponurym snem... Opowieść podręcznej to wstrząsająca antyutopia, jedna z najlepszych powieści słynnej, kanadyjskiej pisarki Margaret Atwood.


opis z lubimy czytać

To trochę masochistyczne, ale uwielbiam poczucie strachu, które pozostawia po sobie prawie każda powieść antyutopijna, po którą sięgam. Wszystko zaczęło się od wciąż w moich oczach niezrównanego Roku 1984 George'a Orwella i raczej nieprędko się skończy. Opowieść Podręcznej czytałam po bardzo długiej przerwie z tym gatunkiem. Jesteście ciekawi czy była równie niesamowita?

Margaret Atwood przenosi nas w amerykańską przyszłość, gdzie kobietom zostają odebrane wszelkie prawa, a ich jedynym zadaniem jest urodzenie zdrowego dziecka. Niestety o samych przyczynach takiego stanu rzeczy otrzymujemy znikome informacje, co było chyba jedynym i największym minusem tej książki. Główna bohaterka w ciekawy, chaotyczny oraz pesymistyczny sposób opowiadała o swojej teraźniejszości i przeszłości, ale w jej opisach brakowało mi wytłumaczenia dlaczego nagle z dnia na dzień sytuacja kobiet zmieniła się o osiemdziesiąt stopni. Otrzymałam pełny obraz tego, jak Gilead postępował ze swoimi obywatelkami, ale nie dowiedziałam się, co ich do tego motywowało przez co antyutopijna wizja Atwood nie przemówiła do mnie w tak drastyczny sposób, jak klasyk gatunku. Poza tym nie mam żadnych zastrzeżeń do fabuły Opowieści Podręcznej. Wszystko odbywało się właściwym torem, choć w przebiegu wydarzeń czuć było kobiecą rękę i delikatność treści.

Główna bohaterka została obdarta ze swojej tożsamości - odebrano jej nie tylko rodzinę, ale również imię. Teraz nazywa się Freda, co oznacza jej przynależność do komendanta o bliżej nieokreślonych personaliach. W tonie jej opowieści da się wyczuć pesymizm, zwłaszcza gdy opowiada o tym, co było przed wprowadzeniem obecnych praw. Jest mi jej niesamowicie żal, ponieważ jej życie napędza tylko i wyłącznie strach, że pewnego dnia otrzyma wiadomość o śmierci swoich najbliższych lub wręcz przeciwnie nadzieja, że przybędą jej na ratunek.

Opowieść podręcznej, jak wspomniałam wcześniej spisana jest w dość chaotyczny sposób. Bardzo często przechodzimy od wydarzeń teraźniejszych do wspomnień Fredy i na odwrót, co może być strasznie irytujące i przeszkadzać w czytaniu, ale na szczęście na koniec taki stan rzeczy zostaje wyjaśniony. Dodatkowo opisy Atwood w niesamowity sposób oddają osobowość głównej bohaterki - kobiety inteligentnej, która od dość długiego czasu nie mogłam się rozwijać - są jednocześnie ubogie i bogate. Mylące, ale inaczej nie umiem tego opisać. 

W trakcie czytania i chwila po nie byłam szczególnie przekonana do tej historii, ale im dłużej nad nią myślę tym coraz bardziej ją doceniam. To niesamowite przedstawienie tak zwanego pokolenia przejściowego postawionego w obliczu drastycznych zmian ustrojowych i społecznych, które na trwałe odcisnęły piętno w ich umysłach do tego stopnia, że jedyną ucieczką jest przeszłość.


środa, 6 lipca 2016

Pierwsze koty za płoty, czyli Suomi chce być zorganizowanym człowiekiem.



Do tej pory całe moje życie opierało się na spontanicznie podejmowanych decyzjach dotyczących tego, co teraz powinnam zrobić. Wstawałam rano, przyjmowałam leki, ubierałam się, pakowałam, jadłam śniadanie, myłam zęby i wychodziłam do szkoły, żeby wrócić wieczorem, nauczyć się czegoś na ostatnią minutę i zabrać się albo za czytanie albo za napisanie posta, którego temat wymyślałam na poczekaniu. Prowadzenie blogów nauczyło mnie jednak, że pewnych rzeczy nie da się wymyślić i zorganizować od razu. Czasami potrzeba do tego miesięcy przygotowań. Wiele moich akcji upadło, bo nie miały wystarczająco dobrze przemyślanych koncepcji. Wyzwania czytelnicze w miarę upływu czasu upadały, ponieważ traciłam gdzieś ich sens, a comiesięczne podsumowywanie było nużące i momentami nie przynosiło rezultatu. Podobnie jest z Polecajką. Zbieranie ich od was zajmowało mi niesamowicie dużo czasu, a gdy choć jedna nie przesłała mi swojego tekstu, zostawałam na lodzie i musiałam czekać, albo kombinować na różne sposoby. 

Zdecydowałam więc, że czas powiedzieć temu wszystkiemu dość i zacząć w rozważny sposób organizować sobie czas. Dwoma głównymi powodami są właśnie uatrakcyjnianie treści zawartej na moim blogu, ale również znalezienie czasu na jednoczesne przygotowywanie się do matury, które mam zamiar rozpocząć wraz z początkiem roku szkolnego, i regularne prowadzenie bloga. Będzie to trudne zadanie, ale mam nadzieję, że się uda i, że w trakcie tych wakacji przygotuję sobie chociaż niewielki zapas postów, choćby były to same recenzje, na tę ciężkie czasy. Poczyniłam już nawet pierwsze kroki do zostania zorganizowanym człowiekiem.


Rozpoczęłam od niewielkiej zmiany wyglądu mojego pokoju. Remontowałam go ostatnio jeszcze w gimnazjum i od tamtego czasu moje biurko wędrowało swobodnie z jednego końca pokoju na drugi, a tym samym moja mama stwierdziła, że nie ma sensu wieszania tablicy korkowej, bo ona zaraz i tak nie będzie wisiała we właściwym miejscu. Jednak od dobrych kilku miesięcy zdecydowałam się wreszcie na jedno, najlepsze według mnie ustawienie mebli, a teraz zdecydowałam się poprosić tatę o powieszenie tablicy. Od razu po tym rozpoczęłam zagospodarowywanie tej wolnej przestrzeni. Powiesiłam własnoręcznie zrobioną kartkę z kalendarza dotyczącą lipca i zaznaczyłam na niej dni, kiedy planowo mam wrzucić jakąś notkę, kiedy opublikować rozdział na blogu z opowiadaniem i kiedy są najbliższe konkursu Letniej Grand Prix w skokach narciarskich, na które czekam z wielkim utęsknieniem. Oprócz tego zdecydowałam się na listę książek, którym powinnam wreszcie napisać recenzje, listę pomysłów na posty i małą tajemniczą karteczkę, której zawartość poznacie wraz początkiem sierpnia, kiedy szykuję na blogu całkiem sporą akcję (temat i pierwszy temat w sumie zdradziłam wam na fanpage'u, gdzie możecie zadawać mi pytania do Q&A).

Jak widać na załączonym powyżej zdjęciu mojej tablicy jest to jedynie skrawek miejsca, który mam do dyspozycji, a więc i niewielka część moich planów zagospodarowania sobie czasu. Są wakacje i niby mam mnóstwo wolnych chwili, który mogłabym spędzić w pożyteczny sposób, ale rewolucję rozpocznę od bloga, potem może dorzucę sobie jakieś ćwiczenia, żeby w końcu załapać porządną formę i zrzucić zbędne kilogramy, a największym chrztem bojowym będzie dla mnie wrzesień, kiedy będę musiała to wszystko pogodzić z intensywną nauką i powtórkami. Będzie ciężko, ale czuję się dziwnie gotowa i mam nadzieję, że podołam.

Powodzenia dla mnie i przyszłorocznych maturzystów!

PS. Myślę też nad odświeżeniem wyglądu Biblioteczki.


niedziela, 3 lipca 2016

English Matters nr. 59 - recenzja magazynu


W momencie, gdy pisałam wam o ofercie Wydawnictwa Colorful Media, robiłam to całkowicie na sucho, bez znajomości wnętrza tych magazynów. Dzisiaj jednak mogę się z wami podzielić moimi wrażeniami po przeczytaniu najnowszego numeru English Matters, na którego recenzowanie się zdecydowałam w ramach tej współpracy. Interesował mnie najbardziej z tego względu, że oczywiście uczę się angielskiego w szkole, a w przyszłości zamierzam wyjechać za granicę i chciałabym go umieć w miarę komunikatywnie, zanim na dobre nie nauczę się mowy tamtejszych mieszkańców. 

Byłam może początkowo trochę sceptycznie nastawiona do tego magazynu, bo ja na ogół nie czytam gazet, ale postanowiłam, że na rok przed maturą najlepszym wyjściem będzie czepianie się każdej możliwej drogi podszkolenia swoich umiejętności. I rzeczywiście muszę przyznać, że English Matters oferuje bardzo dobrą, a jednocześnie przystępną formę nauki. Nie tylko poszerza zakres słownictwa i ćwiczy czytanie ze zrozumieniem, ale również wielokrotnie podrzuca nam różne podpowiedzi np. jak zorganizować sobie czas lub jak powiedzieć coś inaczej. Dodatkowo porusza interesujące, różnorodne i uniwersalne tematy, które mogą przydać nam się na maturze np. w tym numerze mogliśmy poczytać o: 

  • życiu prywatnym i rozwoju kariery Roberta Lewandowskiego, który na początku miałam zamiar pominąć, ale jednak zdecydowałam się przeczytać. Serdecznie polecam go fanom tego piłkarza, ponieważ może nie będzie czasu na opowiedzenie go w całości, ale część słownictwa i sama treść przydadzą się, jeśli traficie na pytanie o ulubionego sportowca,

  • wywiad z założycielem jednego z największych portali randkowych w USA i Australii, czyli o tym jak znaleźć  miłość w Internecie. Współcześnie bez Internetu prawie nie da się funkcjonować, więc nic dziwnego, że również rozpoczynają się związki :),



  • W kolejnym artykule przybliżona zostaje nam postać Leonarda DiCaprio, czyli sensacyjnego zdobywcy tegorocznego Oscara. Dowiadujemy się, jak trudna była jego droga do wielkiej kariery, jak wiele serca wkłada w grę aktorską oraz jakie wzloty i upadki zaliczał,


  • Poznajemy również od podszewki historię, działanie oraz stereotypy dotyczące brytyjskiej policji, której komenda główna nazywana jest potocznie Scotland Yardem od nazwy ulicy,




  • Jonathan Sidor w statystkach opowiada nam o historii amerykańskich prezydentów. Właśnie w tym artykule znajduje się najwięcej ciekawostek - czy wiedzieliście, że John F. Kennedy był najprzystojniejszym amerykańskim prezydentem? albo że Barack Obama otrzymał nagrodę Nobla? czy że aż ośmiu prezydentów zmarło w swoim biurze w Białym Domu?,

  • Najciekawszy według mnie artykuł to właśnie ten, który przybliża nam najwybitniejsze dialogi w historii brytyjskiego kina, a poza tym na ich podstawie podpowiada, jak można powiedzieć coś inaczej,



  • Dziennikarze próbują również nas przekonać, że francuski nie jest już językiem miłości, a jego miejsce zajął angielski, nawiązują przy tym m.in. do angielskiej poezji,




  • Zastanawialiście się kiedyś, czy na niewielkiej Bali może być ciekawie? Z English Matters możecie dowiedzieć się, że odnajdziecie tam nie tylko spokój duchowy, ale również niesamowite krajobrazy, kwitnący handel uliczny oraz możliwość niesamowitej zabawy po zmroku,


  • W ostatnim większym artykule poznacie historie tańca w filmie.





Jeśli uczycie się angielskiego to gorąco zachęcam was do zapoznania się z magazynem English Matters, z wszystkich wymienionych powyżej powód, ale również dlatego, że to świetna możliwość sprawdzenia swoich umiejętności oraz uzyskania codziennego spotkania z językiem, jeśli nie posiada się innej. Mnie osobiście nie tylko przynosi korzyści w zakresie znajomości języka, ale również niesamowitą zabawę przy dowiadywaniu się wielu nowych rzeczy.

Za możliwość przeczytania serdecznie dziękuję Wydawnictwu Colorful Media.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...