środa, 19 września 2018

pęknięta korona - grzegorz wielgus

Zapoznając się z opisem Pękniętej Korony nigdy nie spodziewałabym się, że będzie to dokładnie taka powieść. Mogłam to wywnioskować po tytule, ale doszukiwałam się jakiegoś głębszego dna. Tymczasem rozwiązanie miałam pod nosem. Jestem totalnie zaskoczona emocjami, które we mnie wywołała, bo ostatecznie okazało się, że to nie jest temat, w którym gustuję, bardziej przypadłby on mojemu tacie, a naprawdę mi się podobała.

W 1273 roku na obrzeżach Krakowa z Wisły zostaje wyłowione ciało topielca. Dzień później w zgliszczach pożaru odnaleziono ciało możnego rycerza. Ofiara ewidentnie odprawiała jakiś pogański rytuał przez obrazem, którego ogień nie tknął. Obie sprawy są w pewien sposób powiązane. Brat Gotfryd wraz Jaksą i Lambertem starają się rozwikłać zagadkę tych śmierci.

Jak już wspomniałam wyżej powieść Grzegorza Wielgusa niesamowicie mnie zaskoczyła. Bardzo obawiałam się rozwiązania zagadki, bo myślałam, że autor się w tym wszystkim sam zaplącze. Tajemnica okazała się jednak niesamowicie prosta. Nawet zbyt prosta, ale z drugiej strony niesamowicie pasowała do klimatu tej książki. On również wyszedł całkiem nieźle, ponieważ styl pisania był jednocześnie zrozumiały dla współczesnego czytelnika i dopasowany do epoki, w której dzieje się akcja. Poza tym mamy tutaj odwołania do mitologii słowiańskiej, a ludzie są niezwykle przesądni.

Bardzo polubiłam również bohaterów. Gotfryd to niezwykle inteligentny, powściągliwy oraz milczący zakonnik. Jest również bardzo wyrozumiały. Ujęła mnie przyjaźń między Jaksą i Lambert. Oboje się typowymi rycerzami, których ciągnie do bijatyki i picia, ale jeden za drugiego skoczył by w ogień, a nawet wydał ostatnie pieniądze. Sprawcy całego zamieszania umieli się naprawdę bardzo dobrze kryć, jednak nie mieli szans w starciu z umysłem Gotfryda.

Gdyby przed sięgnięciem po ta historię ktoś opowiedział mi jej fabułę, a do tego stwierdził, że na pewno mi się spodoba. Wyśmiałabym go. Tymczasem ja naprawdę polubiłam tą książkę. Za wszystkie zaskoczenia, klimat i bohaterów. Myślę, że spodoba się również wszystkim miłośnikom thrillerów i historii. Co wy na to?

sobota, 15 września 2018

podsumowanie sierpnia

Sierpień był zdecydowanie spokojniejszym miesiącem. Nie miałam żadnych większych wyjazdów czy planów. Jedynie kilka razy spotkałam się z przyjaciółką i razem wybrałyśmy się na Nadmorski Plener Czytelniczy w Gdyni. Może jesteście ciekawi, co stamtąd przywiozłam? A i na sa koniec miesiąc zrobiłam sobie jeszcze wypad do biblioteki i zastanawiam się na zrobieniem bookhaulu z tej wizyty. Znowu obejrzałam co nieco serialów - przede wszystkim skończyłam Star Treka, a także pierwszy sezon Norsemen i rozpoczęłam ostatnią część Magii Kłamstw. Z tego względu jestem nieco zdziwiona, że przeczytałam tak niewiele.

Zaczęło się od skończenia Diabelskiego Młyna Anety Jadowskiej. Możecie już przeczytać opinię, w której zachwycam się nad tą częścią Nikity. Następnie sięgnęłam po kolejny tom serii Tess Gerritsen o Jane Rizzoli i Maurze Isles. Muszę przyznać, że ten tom był nieco specyficzny, ale równie świetny jak poprzednie. Rozpoczęłam również ponownego czytania Zbrodni i Kary i tym razem jestem jeszcze bardziej zachwycona. W przerwach na analizę fragmentów, zabrałam się za Runę, z której jestem niesamowicie zadowolona. Zdążyłam jeszcze rozpocząć Wrota Obelisków, N.K. Jemisin, ale okazała się być naprawdę ciężką książką, więc powoli sobie ją kończę jeszcze we wrześniu.

Miałam zdecydowanie spokojniejszy miesiąc, ale chyba mnie to rozleniwiło. W całości przeczytałam zaledwie trzy książki. Z drugiej strony zdecydowanie więcej oglądałam seriali. We wrześniu należałoby nieco bardziej to wyważyć.

A co wy porabialiście w zeszłym miesiącu? Przeczytaliście lub obejrzeliście coś ciekawego? A może zobaczyliście jakieś fajne miejsca?

piątek, 7 września 2018

tancerze burzy - jay kristoff

Po raz pierwszy od dawna sięgałam po książkę z ogromnymi oczekiwaniami. Nasłuchałam się o niej naprawdę wiele dobrego od pewnej osoby, której zdaniu bardzo mocno ufam. Zwykle nie przysparza to powieściom zbyt wiele dobrego. Najlepiej czyta mi się te, do których mam raczej neutralny stosunek z pewnością, że będzie w tej historii coś co lubię. Tutaj byłam tego wręcz pewna, a jednak nie do końca polubiliśmy się z Tancerzami Burzy.

Yukiko żyje w świecie opanowanym przez lotos. Hoduje i przetwarza się go wszędzie, co niebezpiecznie zbliża Shimę do katastrofy ekologicznej. Pewnego dnia szalony szogun wysyła jej ojca na poszukiwania legendarnej Arashitory, latającego tygrysa gromu. Dziewczyna wyrusza wraz z nim, nie wiedząc, że ta podróż na dobre odmieni jej życie.

Początkowo kompletnie nie mogłam się wciągnąć w powieść Jaya Kristoffa z tego względu, że w momencie czytania, oczekiwałam po niej akcji. Tymczasem na początku autor wprowadza nas w stworzony przez siebie świat - hierarchię, bóstwa, a przede wszystkim sytuacje polityczną. Co wychodzi mu naprawdę zgrabnie, ale mało cierpliwych może zniechęcić. Sama na dobre wciągnęłam się dość późno, wraz z rozkręceniem się na dobre najciekawszego wątku, który na pewno przemówi do miłośników zwierząt.

Społeczeństwo Shimy jest kolejnym przedstawicielem antyutopii. U władzy stoi bezwzględny tyran, który pragnie natychmiastowego spełnienia swoich zachcianek pod groźbą kary śmierci. U jego boku zakon z rygorystycznymi, zabobonymi i czasami wręcz śmiesznymi zasadami. Do tego wszystko w stu procentach opiera się uprawie oraz przetwórstwie lotosu, doprowadzającego środowisko do zagłady. Ludzie zmuszeni są osłaniać twarze przed wyziewami, a zwierzęta już dawno wymarły. Osobiście nie mam najmniejszej ochoty żyć w takim miejscu.

Z drugiej strony jestem pewna, że gdybym podeszła do tej książki zupełnie inaczej. Wiedząc o jej drugim dnie, a nie tylko formie rozrywkowej to spodobałaby mi się zdecydowanie bardziej. W końcu to jest dokładnie to, czego ostatnimi czasy szukam w literaturze. Właśnie przez wzgląd na to, chciałabym w przyszłości do niej wrócić, a na pewno kontynuować tą serię.

Co się zaś tyczy bohaterów, to byli naprawdę przeróżni. Yukiko niekoniecznie przypadła mi do gustu. Była nieco rozkapryszona, obiwiniała ojca za całe zło tego świata. Jego z kolei wyrzuty sumienia i brak zajęcia popchnęły w pijaństwo oraz hazard. Było mi go naprawdę żal. Za to niesamowicie polubiłam zschwytaną arashitorę. Buruu. Miał ogromną wolę przetrwania, dumę i trzeba było się wiele napracować, aby zyskać jego zaufanie i zdobyć wspaniałego przyjaciela. Szogun kierował się własnymi zasadami, które nie zawsze były zgodne z tym co powszechnie przyjęte. Kompletnie nie nadawał się na władcę, co próbował zatuszować wzbudzeniem strachu u poddanych. Kin śmieszył mnie swoim totalnym posłuszeństwem wobec reguł zakonu, nawet w krytycznych momentach.

Myślałam, że Jay Kristoff przekaże mi całkowicie inną historię, przez co nie mogłam jej w pełni docenić. Tancerze Burzy to powieść posiadająca genialny świat przedstawiony, drugie dno oraz różnorodnych bohaterów - nie wszystkich da się polubić. Osoby oczekujące czegoś z niesamowitą akcją mogą się nieco zawieść, bo najpierw trzeba przebić się przez przydługawy wstęp, ale pewien wątek może zachwycić kochających zwierzaki. Ta powieść jest po prostu specyficzna, co nie wszystkim może się spodobać.

poniedziałek, 3 września 2018

runa - vera buck

Gdzieś w połowie szkoły średniej miałam krótki epizod chęci zostania psychologiem. Jednak szybko wyperswadowano mi go z głowy, a i sama później zrozumiałam, że już po gimnazjum wybrałam idealną drogę do wymarzonego zawodu. Zostało we mnie jednak nieco zainteresowania chorobami psychicznymi i najwięcej thrillerów, które mnie zachwyciła opowiada właśnie o tej tematyce. To sprawiło, że uznałam Runę za idealną lekturę.

W 1884 roku, młody Szwajcar, Jori Hell studiuje psychiatrię w jednej z najsłynniejszych klinik na świecie, paryskim Salpertiere. Tysiące kobiet jest tu poddawana brutalnym kuracjom i wystawiana na pokaz studentom, jak zwierzęta w cyrku. Pewnego dnia doktor Charcot przyjmuje do szpitala dziewczynkę, która opiera się wszelkim metodom leczenia. Jori znajduje w niej sposób na uzyskanie tytułu doktora. Postanawia jako pierwszy w historii przeprowadzić operacje wycięcia szaleństwa z głowy.

Przyznam szczerze, że nie oczekiwałam wiele po samym wątku kryminalnym, bo sięgnęłam po powieść Very Buck ze względu na tematykę. Początki psychiatrii to bardzo mroczny okres w historii tej dziedziny nauki. Wiedza lekarzy wydaje się dość obszerna, jednak oparta na mylnych oraz zabobonnych podstawach. Kobiety w przeważającej większości uznaje się po prostu za histeryczki, a do tego doktor Charcot wystawia je przed publiką studentów w swoich cudacznych przedstawieniach. Najbardziej poraziły mnie słowa Luysa, że głównym celem operacji Joriego nie będzie wyleczenie Runy, a co najwyżej uspokojenie jej do tego stopnia, aby była akceptowalna przez społeczeństwo. Podczas czytania tych wszystkich scen momentami przechodziły mnie ciarki i miałam ochotę mocno potrząsnąć bohaterami tej książki. Szczególnie, że wspomniany przez mnie wcześniej wątek kryminalny odkrył przed nami coś jeszcze straszniejszego. Kiedy zaczynałam czytać nigdy nie powiedziałabym, że to o takie coś może chodzić. Co prawda domyśliłam się wszystkiego dużo szybciej od głównego bohatera, ale zakończenie dość mocno mnie zaskoczyło i skonsternowało. Muszę je sobie jeszcze dokładnie przemyśleć.

Bohaterowie Runy są dość specyficzni i żadnego z nich nie da się polubić w stu procentach. Jori jest zagubionym, młodym człowiekiem. Jego główną motywacją do zostania psychiatrą to wyleczenie ukochanej, co niestety sprowadza na niego sporo problemów i dylematów, a także jest zbyt błahe by mogło skończyć się dobrze. Każdy z bliżej poznanych lekarzy ma własne problemy psychiczne. Charcot zdecydowanie lepiej czuje się w towarzystwie zwierząt niż ludzi, a Luys cechuje się ogromną manią wyższości. Pielęgniarki są bardzo brutalne wobec pacjentek. Mamy tutaj również niewielki polski akcent w postaci Józefa Babińskiego, studenta i pupilka doktora Charcota, który po prostu desperacko chce być komuś potrzebny. Największym zaskoczeniem dla mnie był Lecoq. Miał dość nietypowe poglądy, a rozwiązanie całej sprawy jego tożsamości wbiło mnie w fotel.

Runa warta jest przeczytania głównie ze względu na poruszany temat, do którego autorka bardzo dobrze się przyłożyła. Poza tym wątek kryminalny również nie zawodzi, a bohaterowie są ciekawi i niejednoznaczni. Na pewno nie jest to historia dla ludzi o słabych nerwach, ale zainteresowanym psychiatrią, historią tego okresu czy po prostu miłośnikom tego typu literatury naprawdę polecam.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...